Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#14105

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sąsiad przez drogę, wynajął sobie ekipę budowlaną w celu postawienia na posesji budynku gospodarczego i jeszcze paru drobiazgów. Ale historyjka wcale nie będzie o tej ekipie… :)

Kilka słów o sąsiedzie – dla ułatwienia niech to będzie Zenek. Otóż Zenek ma najbardziej okazały dom na osiedlu. Jednak nie jest to pałac w miniaturze tylko zwykły duży, ale wykończony z klasą budynek. A Zenek nie jest typem nuworysza - to miły starszy pan, który ceni sobie po prostu jakość. Dzięki temu jego dom budzi powszechne uznanie a on sam powszechną sympatię.

Jako się rzekło, Zenek wynajął ekipę, taką profesjonalną z majstrem i fachowymi pracownikami. A ponieważ jest ciekawy świata to często sam zakłada robocze ciuchy i wylewa beton razem z nimi żeby liznąć trochę nowej wiedzy o budowlance. Jak mam wolne to sam do nich chodzę i podpatruję, pomagając co nieco jednocześnie. Ot taka terapia zajęciowa.

Na naszym osiedlu jest sklep, taki zwykły osiedlowy ze wszystkim co potrzebne w domu. O 6 rano kłębi się tam tłumek mieszkańców, którzy mają ochotę na świeże pieczywo. Jak to na takich osiedlach bywa, większość ludzi się zna, więc nikt się nie bawi w konwenanse i nie przykłada wagi do stroju. Przychodzą tam osobniki rozczochrane, nieogolone, w gumiakach a czasami nawet w pidżamach. Lub też, jak ostatnio przypadek Zenka pokazywał – w stroju roboczym (tak, fachowcy zaczynają pracę tak rano) uwalanym wapnem.

No i ostatnio staliśmy sobie z Zenkiem (w strojach opisanych powyżej) czekając na dostawę bułek, kiedy pod sklep podjechało nowiutkie, (pseudo)terenowe BMW, a z niego wysiadła dystyngowana pani w średnim wieku, ubrana w markowe, lśniące nowością, sportowe ciuchy z górnej półki. Za nią wyskoczył szczekający breloczek w postaci miniatury Yorka. Jako, że pani była nieznana ogółowi kolejkowiczów, padło podejrzenie, że to właścicielka jednego z nowych domów na sąsiednim – budującym się jeszcze - osiedlu.

Przybyszka skierowała się od razu do Zenka. Bez żadnego przywitania, uprzejmie acz z wyższością poprosiła:
- Da mi pan telefon do właściciela waszej firmy.
Ja zdębiałem, bo Zenek to szacowny emeryt i nie słyszałem żeby gdzieś pracował, a jeżeli nawet to sam byłby właścicielem takowej firmy.
Zenek jednak, chyba nie otrząsnął się jeszcze ze snu, albo myślami był głęboko... przy szalunkach, bo odburknął tylko:
- Nie mam!
- Jak to pan nie ma?
- No po prostu nie mam, nie znam... Ale o co pani chodzi?
Ale ta już nie słyszała. Z fochem wsiadała właśnie do samochodu. Gdybyśmy mieli asfalt na drodze, to ruszając na pewno dobrze by go przeszlifowała, a tak tylko przemieściła w naszą stronę trochę żwiru i odjechała.

No nic, zdarzają się ludzie i parapety – o sytuacji zapomnieliśmy.
Wczesnym popołudniem wróciłem z biura, przebrałem się w robocze ciuchy i dawaj do Zenka, pobierać nauki od fachowców. Jakąś godzinę później podjechał do nas majster, spojrzeć na efekty budowy, który już od drzwi, roześmiany jak dziecko, wołał do sąsiada.
- Panie Zenku, był pan dziś rano w sklepie?
- Ano byłem.
- A tak myślałem, że ten „gruby stary dziad” to musiał być pan (majster jest dość... bezpośrednim człowiekiem). Bardzo mi przykro ale będę musiał pana zwolnić.
I w śmiech. Pracownicy też. Zenek – totalna konsternacja. Na szczęście majster szybko wyjaśnił (na tyle na ile pozwalały mu ataki śmiechu).
- A bo złapała mnie na drodze jakaś lalunia z piłką co to udawała psa i kazała mi wylać na zbity pysk tego niekompetentnego, nieuprzejmego, brudnego, łysego pracownika, co nie zna telefonu do własnego szefa. I że on burzy wizerunek naszej firmy, i stracimy przez jego nieprofesjonalne zachowanie wszystkich klientów. No jak pan mógł ją tak bezczelnie potraktować, gdzie my teraz znajdziemy robotę...? A właściwie to co pan jej powiedział, bo nie raczyła wyjaśnić?
- Właściwie to nie pamiętam...

No cóż, jak już mówiłem, są ludzie i... Pośmialiśmy się i wróciliśmy... a właściwie to chcieliśmy wrócić do pracy. BMW podjechało. To samo nowiutkie i (pseudo)terenowe. Wyskoczyła z niego ta sama dama, ubrana tym razem w stylu tenue de ville (wersja perfekcyjna), podeszła (z pewnymi kłopotami, bo rozmiękły żwir naszej drogi nie dogadywał się z obcasami jej pantofli) do majstra i bez niepotrzebnego wstępu tak do niego rzekła:
- Widzę, że ten wałkoń jeszcze tu pracuje. Mam nadzieję, że już niedługo. A teraz da mi pan numer do właściciela tego domu (i jakby do siebie) bardzo ciekawa bryła, ciekawe kto to projektował...
- Wie pani, to może ja poproszę właściciela, on tu jest.
- Tak, tak, niech pan go zawoła.
Tu majster machnął ręką w kierunku Zenka.
- A proszę, pan Zenon X, nasz inwestor i właściciel tej chałupy.

Tu apel do pań. Jeśli znajdziecie się na rozmiękłej gruntowej drodze w butach na obcasach, nie próbujcie biegać nawet jak goni was śmiech kilku facetów! Buty tego nie lubią. Poza tym kiepsko prowadzi się samochód w jednym ubłoconym bucie na lewej nodze a drugim w prawej ręce. Samochód z automatem też.

.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1014 (1094)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…