Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#29330

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dużo osób prosiło mnie, abym opisał "masakrę" mojego wrednego egzaminu dla słuchaczy. :) To proszę bardzo.

Nakreślę może mniej więcej o co chodzi, żeby osoby, które nie czytały tamtej historii wiedziały jaka sytuacja zaistniała.

Otóż w szkole policealnej, w której uczę anatomii, fizjologii i patofizjologii zmienił się regulamin zaliczeń semestru. Mianowicie dodano egzaminy praktyczne dla słuchaczy, bez nich nie można zaliczyć przedmiotu. Uczę w klasie techników farmacji, więc uznałem, żeby lepiej skupili się na TPLu, farmakologii i analizie i postanowiłem załatwić im zwolnienie z praktycznych z mojego przedmiotu. Stwierdziłem, że w aptece bebechów i tak oglądać nie będą, to wystarczy im, że będą wiedzieli gdzie jest, mniej więcej jak wygląda, no i najważniejsze - jak działa i czego użyć.

Podzieliłem się radosną nowiną z moimi dwoma grupami. Jest to duże ułatwienie dla nich, ponieważ taki jeden egzamin trwa cały dzień, każda osoba musi rozbebłaszyć manekina na części pierwsze (zależnie od układu) i rozpłaszczać się na temat tego jaki organ co robi, gdzie leży, co działa, co nie działa, co się wtedy dzieje, itp. Innymi słowy maglówa, długa i nieprzyjemna.

Jedna grupa zachowała się w porządku, podziękowali i obiecali przyłożyć się do teorii bez ściąg w zamian. :-) Inna moja grupa przez przypadek wpadła kiedy na forum, na którym daję im materiały do nauki, pojawił się wątek o wdzięcznej nazwie "Piotruś idiota - czyli anatomia dla leniwych", w którym było opisane jaki jestem głupi, naiwny i tak dalej, że dałem się nabrać na ich nawał nauki i odwołałem te egzaminy.

No dobra, tak się bawić nie będziemy.

Wiedząc, że temat z pewnością szybko zniknie, a ja dziwnie tak trafiłem w ostatniej chwili, skopiowałem sobie jego zawartość na dysk. Po nickach i avatarach z łatwością doszedłem do wypowiadających się w tym wątku (niestety, było to 3/4 grupy, przykre) ponieważ zasadą forum było zarejestrować się tak, aby każdy wiedział kto jest kto (albo nazwisko w nicku albo nick kojarzący się z nazwiskiem albo zdjęcie w avatarze). Nie wiem jakim trzeba być czu..., ekhem, niemyślącym człowiekiem, aby obrażać wykładowcę na forum pod własnym nazwiskiem, ale to kwestia poboczna.

Na najbliższych zajęciach, lekko zdenerwowany, poinformowałem grupę, która mi podpadła, że egzamin się odbędzie w najbliższą sobotę (czyli tak jak miałem termin nałożony przez dyrekcję), z miejsca zrozumieli dlaczego... Druga grupa była zawiedziona i nie wiedziała skąd nagła zmiana decyzji (do czego później doszli, ale o tym na końcu :)).

Poświęciłem sobie kilka dni na przygotowanie zadań, inspiracją były dla mnie wyjazdy w pogotowiu gdzie w międzyczasie miałem służbę. ;) Postarałem się też, aby osoby, które nie brały w tym udziału (czyli kilka osób z grupy pierwszej i cała druga) nie były specjalne pokrzywdzone jeśli będą posiadały jakąś wiedzę. Objawiło się to tym, że poziom trudności ich pytań nie był tak wysoki jaki miał być na tych egzaminach, nie musieli czekać tam cały dzień, tylko dostawali ocenę do podpisu z miejsca (po ostatniej egzaminowanej osobie ogłaszam wyniki i każdy musi podpisać swoją ocenę - niepodpisanie jej jest równoważne z nieprzyjściem na egzamin chyba, że ktoś musiał iść do pracy lub nie mógł być na podpisaniu z innej ważnej przyczyny) i przyjąłem ich w pierwszej kolejności (jeśli chodzi o grupę pierwszą).

Egzaminowanie grupy drugiej było całkiem przyjemne. Panowała wesoła atmosfera, nawet niektórym pomagałem trochę jak widziałem, że wiedzą tylko się zaplątali, nie było osoby z grupy, która dostałaby mniej niż 4,5 (muszę przyznać, że przyłożyli się, kilka osób nawet poprosiło o trudniejsze pytania żeby się sprawdzić :)).

Przy grupie pierwszej miałem wrażenie, że egzamin ciągnie się w nieskończoność. Większość osób z "czarnej listy" nawet nie spróbowała się nauczyć zakładając, że i tak ich obleję (nie mógłbym gdyby się nauczyły...). Mój "faworyt" nie potrafił nawet wskazać gdzie jest wątroba nie mówiąc o jej funkcjach... Po kilku osobach byłem tak wyprany psychicznie, że kilku ostatnich prawie błagałem żeby odpowiedziały mi chociaż na jedno pytanie, cobym nie musiał ich egzaminować na poprawce... Nie da rady. Rozmowa jak ze ścianą. W pewnym momencie nawet manekin prosił o litość...

Egzamin trwał od 7:30 do 18:15... Od godziny 14 miałem ochotę mordować.
Godzina 18 - wezwałem grupę na podpis wyników (których jeszcze nie znali). Kilka osób z listy nie zjawiło się wcale, bo "i tak nie zdali na pewno" (tylko że jest różnica między niezdaniem, a niepojawieniem się na podpisach, bo to tak jakby wcale nie przyszli czyli muszą składać o poprawę semestru zamiast poprawić egzamin...). Usiadło przede mną 14 niezadowolonych słuchaczy. Wyraźnie złych na mnie za całą sytuację, nieszczędzących sobie komentarzy (bardzo niewybrednych, a nawet wulgarnych) związanych z całym dniem. Nie działało to na mnie, twardo podsuwałem kolejne niezaliczenie do podpisu. I powiedzcie mi...

Jak to jest, że na 14 obecnych osób na podpisach nie zdało 10? Nie mówiąc o tych kilku, co nie raczyły się zjawić... Do dziś są wściekli na mnie, za to "co im zrobiłem". Bardzo miło się uczy w grupie, która założyła pismo o zmianę wykładowcy (w uzasadnieniu napisali, że chcą zmiany bo zrobiłem egzamin - dyrektorka miała taki ubaw, że to pismo mi przyniosła i kazała powiesić w mojej gablotce). :) Wredny byłem, że zrobiłem im egzamin tak bez powodu!

No jak mogłem...

Jeszcze po wyjściu z podpisów dopadła ich grupa druga... Która już doskonale wiedziała kto im załatwił egzaminy praktyczne i w jaki sposób. Chętnie odprowadzili ich po wynikach do domów... :)

PS. Pozdrawiam moich słuchaczy, którzy donieśli mi, że czytają moje historie tutaj. :)

Praca praca ;)

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1213 (1263)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…