O tym, że z rodziną to najlepiej na zdjęciach...
Parę lat temu umarła moja babcia. Co prawda nie radziłam sobie z chorą sytuacją, której powodem był mój ojciec, ale byłam z nią bardzo zżyta i do tej pory nie mogę sobie darować, że nie spędzałam z nią więcej czasu. Ale nie o tym.
Jak umierają bliscy to jest do podziału spadek. Babcia miała mieszkanie, które, jak sama wcześniej mówiła, po jej śmierci miało być podzielone pomiędzy mojego brata, ojca i mnie. Ogólnie wychodziło po jakieś 70 tysięcy na osobę. Mój brat z żoną, która była w ciąży z drugim dzieckiem, kupili właśnie czteropokojowe mieszkanie i mieli do spłacenia spory kredyt. Mi wtedy pieniądze potrzebne nie były, mieszkałam jeszcze z rodzicami i nie planowałam założenia rodziny, więc uznałam, że swoją część pożyczę bratu, bo wiem, że teraz im ciężko i w ogóle. Do tej pory pamiętam, jak powiedziałam, że jestem pewna, że jak będę w potrzebie to brat mi pomoże, a brat odpowiedział „jasne!”. Kochany brat, prawda?
Jakieś 2-3 lata temu sytuacja się mi trochę skomplikowała. Miałam już męża, mieszkaliśmy w mieszkaniu mojego ojca, ale ze względu na różne jego zagrywki musieliśmy się wyprowadzić i zamieszkać z mamą (rodzice się w międzyczasie rozwiedli, a że mama jest niepełnosprawna to było to jedyne możliwe rozwiązanie).
W połowie zeszłego roku postanowiliśmy z mężem rozejrzeć się za czymś własnym. Ale wiadomo, Warszawa, ceny mieszkań zawrotne, a jeszcze chcemy, w razie czego, być blisko mamy, więc i wybór niewielki, a i jeszcze dzielnica z tych droższych. Mama przeprowadzać się nie chce, bo tu wszystko zna, może sama iść do sklepu, do lekarza, a nowej okolicy musiałaby się uczyć od nowa. Rozumiem, i nie protestuję.
Uznałam, że może czas by poprosić brata o wsparcie finansowe (spadek po babci). Umówiliśmy się na spotkane, brat nie był szczęśliwy, ale powiedział, że oczywiście, tylko musi to omówić z żoną. Ponieważ powodzi im się nieźle (dwa mieszkania, dwa samochody, co roku zagraniczne wycieczki), sądziłam, że problemu nie będzie. Jednak po kilku dniach brat zadzwonił i powiedział, że jednak nie. Próbowałam z nim rozmawiać, ale w tle słyszałam tylko krzyki jego żony: nic nie dostanie! Nic jej się nie należy! I tak dalej...
Od tamtej pory cisza, żadnego "co słychać", żadnych życzeń świątecznych...
I tak sobie tylko myślę, może dramatyzuję, ale:
Mieszkamy z mężem z chorą mamą, musimy odłożyć decyzję o dziecku na późnej, bo w obecnym mieszkaniu nie mamy miejsca, zbliżam się do 30, a co, jak później będzie za późno?
Ja, na miejscu mojego brata, czułabym się fatalnie...
20 maja jest komunia jego starszej córki, dla której jestem matką chrzestną. Się zastanawiam: zadzwoni czy nie...?
Parę lat temu umarła moja babcia. Co prawda nie radziłam sobie z chorą sytuacją, której powodem był mój ojciec, ale byłam z nią bardzo zżyta i do tej pory nie mogę sobie darować, że nie spędzałam z nią więcej czasu. Ale nie o tym.
Jak umierają bliscy to jest do podziału spadek. Babcia miała mieszkanie, które, jak sama wcześniej mówiła, po jej śmierci miało być podzielone pomiędzy mojego brata, ojca i mnie. Ogólnie wychodziło po jakieś 70 tysięcy na osobę. Mój brat z żoną, która była w ciąży z drugim dzieckiem, kupili właśnie czteropokojowe mieszkanie i mieli do spłacenia spory kredyt. Mi wtedy pieniądze potrzebne nie były, mieszkałam jeszcze z rodzicami i nie planowałam założenia rodziny, więc uznałam, że swoją część pożyczę bratu, bo wiem, że teraz im ciężko i w ogóle. Do tej pory pamiętam, jak powiedziałam, że jestem pewna, że jak będę w potrzebie to brat mi pomoże, a brat odpowiedział „jasne!”. Kochany brat, prawda?
Jakieś 2-3 lata temu sytuacja się mi trochę skomplikowała. Miałam już męża, mieszkaliśmy w mieszkaniu mojego ojca, ale ze względu na różne jego zagrywki musieliśmy się wyprowadzić i zamieszkać z mamą (rodzice się w międzyczasie rozwiedli, a że mama jest niepełnosprawna to było to jedyne możliwe rozwiązanie).
W połowie zeszłego roku postanowiliśmy z mężem rozejrzeć się za czymś własnym. Ale wiadomo, Warszawa, ceny mieszkań zawrotne, a jeszcze chcemy, w razie czego, być blisko mamy, więc i wybór niewielki, a i jeszcze dzielnica z tych droższych. Mama przeprowadzać się nie chce, bo tu wszystko zna, może sama iść do sklepu, do lekarza, a nowej okolicy musiałaby się uczyć od nowa. Rozumiem, i nie protestuję.
Uznałam, że może czas by poprosić brata o wsparcie finansowe (spadek po babci). Umówiliśmy się na spotkane, brat nie był szczęśliwy, ale powiedział, że oczywiście, tylko musi to omówić z żoną. Ponieważ powodzi im się nieźle (dwa mieszkania, dwa samochody, co roku zagraniczne wycieczki), sądziłam, że problemu nie będzie. Jednak po kilku dniach brat zadzwonił i powiedział, że jednak nie. Próbowałam z nim rozmawiać, ale w tle słyszałam tylko krzyki jego żony: nic nie dostanie! Nic jej się nie należy! I tak dalej...
Od tamtej pory cisza, żadnego "co słychać", żadnych życzeń świątecznych...
I tak sobie tylko myślę, może dramatyzuję, ale:
Mieszkamy z mężem z chorą mamą, musimy odłożyć decyzję o dziecku na późnej, bo w obecnym mieszkaniu nie mamy miejsca, zbliżam się do 30, a co, jak później będzie za późno?
Ja, na miejscu mojego brata, czułabym się fatalnie...
20 maja jest komunia jego starszej córki, dla której jestem matką chrzestną. Się zastanawiam: zadzwoni czy nie...?
Ocena:
796
(854)
Komentarze