Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#31713

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Damianek poskromiony", czyli długa opowieść o tym, dlaczego jestem za powrotem do czasów batożenia rozwydrzonych bachorów, dlaczego przeróbki u sąsiadów mogą okazać się przydatne i dlaczego zemsta, choć teoretycznie niska, prymitywna i niegodna, daje bardzo, bardzo dużą satysfakcję.

Damianek wciąż żyje (niestety) i wciąż raczy sąsiadów właściwą sobie aktywnością społeczną (czyli niszczeniem mienia bez względu na to, do kogo należy i prześladowaniem maluchów). Ostatnio rozwinął swoje umiejętności artystyczne i z malowania błotem przerzucił się na malowanie farbami. Po ścianach, drzwiach, oknach piwnicznych, lustrze w windzie, domofonach i - co jest najgorsze do zniesienia - szybach samochodowych. Czekam tylko, aż któryś ze wściekłych sąsiadów, którzy muszą parkować przed blokami, złapie go za czuprynę i wypsika puszkę ze sprayem prosto w gardziel, po cichu liczę na lokalnych dresów. Albo ktoś go profilaktycznie rozjedzie.

Odkąd sąd rodzinny postanowił nie karać jakoś specjalnie szczeniaka za napaść na mnie "bo dziecko jest chore", dzieciak utrwalił się w przeświadczeniu, że wszystko mu ujdzie na sucho. Na szczęście tatuś, który lubił startować do wszystkich z pięściami, dostał bardzo porządny oklep od "niewykrytych sprawców" w piwnicy, więc przynajmniej nie bije innych dzieci w obronie jedynaka. Ten zaś zapamiętał solidnego kopa, jakiego mu sprezentowałam, kiedy mnie, mówiąc wprost, oszczał, więc co jakiś czas znajdujemy z mężem na wycieraczce prezenty w postaci zdechłych kotów, psich odchodów, wylanych puszek smaru, tłuczonego szkła i innych sympatycznych drobiazgów.
Ale ostatnio gnojek przegiął pałę.

Wracaliśmy z mężem z miasta. Winda nie działa (lubi brać urlop na żądanie średnio raz w tygodniu, żadna nowość), więc na 10 piętro wchodziliśmy po schodach. W mieszkaniu sąsiadki i jej chłopaka właśnie trwa remont, więc wiercenie jest jedynym dźwiękiem, który słychać na korytarzu. A już na pewno nie można usłyszeć, że ktoś używa schodów, dlatego element zaskoczenia był po naszej stronie, kiedy zobaczyliśmy Damianka pracowicie polewającego czymś nasze drzwi, wycieraczkę i ścianę wokół.
Układ korytarza jest taki, że stojąc przed naszymi drzwiami, jest się zwróconym plecami w stronę schodów, więc my widzieliśmy jego, a on nas nie... przez dwie sekundy. W trzeciej mój mąż już trzymał go za kark.
Dzieciakowi chyba zabrakło tchu z zaskoczenia (bycie wyrwanym w górę przez ponad dwumetrowego chłopa za włosy i szyję do przyjemnych doznań raczej nie należy), bo próbował się wyrywać, ale jakoś nie wrzeszczał. Z mojej twarzy wyczytał chyba, że na kopniaku się tym razem nie skończy, bo zrobił się biały jak ściana i coś piszczał.

Pociągnęliśmy z mężem nosami i zdębieliśmy, bo oto pacholę święte i setką ciężkich dolegliwości dotknięte (co do prawdziwości chorób Damianka patrz http://piekielni.pl/15385) pieczołowicie nawilżało nasze drzwi benzyną...
W bloku brak alarmu przeciwpożarowego, bo to nie te czasy w budowlance, sfajczenie drzwi to najlepsza z możliwości, gdyby zdążył wszystko podpalić.

Mąż chciał go zwyczajnie zrzucić ze schodów, ale wpadłam na lepszy (i o wiele bardziej upokarzający) pomysł. Kazałam mu go trzymać i dla pewności zatkać usta, zastukałam do sąsiadów remontujących (z którymi jesteśmy w bardzo bliskiej przyjaźni) i nieremontujących, ale którzy akurat należą do niedawnych ofiar parkingowego artysty. Na widok zdobyczy twarze im pojaśniały od uśmiechów (po wyjaśnieniu co robił, chcieli go zatłuc, Marta musiała trzymać chłopaka, bo leciał z młotkiem). W razie czego będą świadkami, że wszystko odbyło się samo z siebie, a my staraliśmy się biednego chłopca powstrzymać. W kilku słowach wtajemniczyłam ich w plan.

Chłopak sąsiadki (wspomnianej na piekielnych kilkukrotnie Marty) zaczął wiercić szczególnie intensywnie, sama sąsiadka przyniosła dużą żelazną miskę, a [ja] zajęłam się [D]amiankiem.
[Ja] Zdejmuj buty.
Dzieciak patrzył na mnie biały i wyraźnie nierozumiejący, co się dzieje.
[Ja] Zdejmuj. I do miski. Bo sama zdejmę. Michał, opuść go, ale trzymaj.
Mąż postawił gnojka na podłodze i Damian postanowił spróbować ucieczki, ale został osadzony szarpnięciem za włosy.
Posikał się. A potem zdjął i wrzucił buty do miski. Podałam mu butelkę benzyny.
[Ja] Lubisz się bawić ogniem? To lej.
Popatrzył na mnie - w jego twarzy było coraz więcej lęku.
[Ja] LEJ.
Polał.
[Ja] Podpal.
Widać zrozumiał, że podpalenie tych butów to najszybszy sposób, żeby się uwolnić, bo podpalił. Dymiło, śmierdziało, spaliło się. Podniosłam miskę, spojrzałam na niego i wycedziłam.
[Ja] Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj.
Damianek postanowił przemówić.
[D] I tak umrzesz, łysolu! (No, dowalił. Widać sporo o tym rozmawiają w domu.)
Uciekł.

Mamy nową wycieraczkę, razem z Martą umyłyśmy drzwi i ścianę, zawartości miski roztropnie się pozbyłyśmy. Do tej pory nie było odwiedzin ani mamusi, ani tatusia. Mam nadzieję, że skoro nie zadziałał ból, to zadziała strach i dzieciak trochę się opamięta.
Wiecie co?
Nawet nie jest mi głupio.

Skomentuj (216) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1480 (1604)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…