Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#32976

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ulewa. Leje tak, że się nie chce nawet myśleć. Na ulicach morze, wszystkie stacje radiowe i telewizyjne bombardują informacjami, żeby najlepiej nie wychodzić z domu, a jak trzeba to ostrożnie, wolno, nie spieszyć się bo ślisko, bo ograniczona widoczność, bo może być źle.

Z nie najlepszym przeczuciem siedzieliśmy z kolegami w stacji pogotowia. Byliśmy tak pewni swego, że zaczęliśmy obstawiać scenariusze wypadku.

Bach. Wezwanie.
Wypadek. droga dojezdna do miasta, gość "troszkę" przyspieszył, żeby szybko znaleźć się w bezpiecznym domku i jakimś cudem wypadł z drogi, dziwne... Żona się wykaraskała i zadzwoniła po pomoc, ale z gościem ponoć kiepsko. Z duszą na ramieniu wsiadamy do karetki. Odpalamy gwizdki i wyjeżdżamy z garażu na spotkanie z naturą. Co druga ulica ciemna bo prądu brak, na liczniku u nas ledwie 60 km/h - nie idzie jechać szybciej, ciemno, leje, nic nie widać, błyskawice szaleją, huki, stuki, krzyki. Horror. Przez radio informują, że niedaleko naszej stacji też wypadek, że wysyłają z innego końca miasta, że brak karetek.

Dojeżdżamy na miejsce, droga zajęła nam jakieś 17-18 minut. Długo, bardzo długo, ale mieliśmy zerowe szanse na dotarcie prędzej. Kolega wyciąga daszek, ja wyskakuję z plecakiem. Straży ani policji jeszcze nie ma, więc my próbujemy go wytargać ze środka błagając żeby nie trzeba było używać nożyc. Udało się. Kolega ustawił daszek żeby na nas nie padało, układamy klienta na noszach. Robimy swoje. Tylko...

Gdzie kobieta, która wezwała pogotowie??? Rozglądamy się - brak. Dzwonimy, dowiadujemy się, może to nie była żona tylko przejezdna kobieta, zatrzymała się, wezwała pomoc i odjechała (serio, bywa). Nie - pada odpowiedź - to na pewno żona, mówiła, że jest żoną i mąż jest nieprzytomny. No to... Gdzie jest???

Kolega załadował gościa do budy, ja jeszcze łażę i się rozglądam, próbuję użyć latarki, niestety jej światło niewiele daje w tym deszczu. Prosimy aby powiadomiono straż, że jeszcze gdzieś tu powinna być kobieta, ale musimy jak najszybciej dotransportować jej męża do szpitala, bo tu nie mamy szans nic z nim zrobić. Facet po drodze się krztusił, dusił, padał i wstawał, ale dał radę dojechać.

Kilka godzin później wezwanie do jakiejś pierdoły. No, ale trzeba odwieźć do szpitala. Tam znajoma pielęgniarka wyjaśniła nam już znaną im sprawę z zaginioną żoną.

Otóż żona poszkodowanego wcale nie zaginęła. Wezwała pogotowie, a kiedy chwilę później drogą jechał samochód, niewiele myśląc, złapała stopa mówiąc, że auto jej się "popsuło" i zostawiła umierającego męża bez pierwszej pomocy w tym deszczu, z nieoznakowanym samochodem i pojechała do domu.
Czego tu wymagać od kobiety... Żeby mokła???

Zakładu żaden z nas nie wygrał. Nikt nie przewidział takiego scenariusza. :)

Praca praca

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1555 (1589)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…