Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#35922

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowiem wam jak straciłam pracę i zostałam przy tym złodziejką i ćpunką.

Pracowałam jako sprzątaczka w jednej z cukiernio-kawiarni w moim mieście. Praca nie zbyt ciężka, ekipa z grubsza sympatyczna, pieniądze w miarę przyzwoite. Pracowałam po ok. dwie godziny dziennie, przychodziłam przed otwarciem, ogarniałam dwie sale dla gości i kiedy już pojawiali się pierwsi klienci, ja zwykle kończyłam sprzątać zaplecze.
Niestety było jedno "ale" - nasza główna kierowniczka, nazwijmy ją Irena. Była to istota tak fałszywa, jak to tylko możliwe. Wspomnę jeszcze, że tę pracę "odziedziczyłam" po koleżance, która musiała zrezygnować, bo znalazła inną i nie pasowały jej godziny. Koleżanka ostrzegała mnie przed Ireną, jak się okazało, całkiem słusznie. Mówiła, że obrabia tyłki wszystkim po kolei i trzeba uważać co się przy niej mówi, bo drugiej takiej plotkary w życiu nie widziała, a i nie jest pewna czy nie byłaby zdolna do czegoś gorszego. Po pierwszym spotkaniu z kierowniczką stwierdziłam, że moja koleżanka trochę chyba przesadza, bo Irena wydawała się sympatyczna, pięknie się uśmiechała i ogólnie sprawiała wrażenie bardzo miłej osoby. Poza tym wyznaję zasadę, że do pracy chodzi się pracować, a nie szukać przyjaciół, więc nawet jeśli będzie mnie obgadywać, to mam to gdzieś.

W miesiącu w którym zaczęłam tam pracować, przyjęło się całkiem sporo nowych osób. Wiadomo jak to nowi- coś zepsują, coś zmarnują, czegoś zapomną schować, coś wsadzą nie tam gdzie trzeba, ogólnie stary trochę większe niż normalnie. Któregoś razu po przyjściu do pracy zastałam małą burzę- jedna z kierowniczek wyliczała Irenie co poprzedniego dnia nabroiły jej nowe podopieczne. Do strat zaliczały się między innymi kompletnie zniszczone trzy torty (po 150zł każdy), kilka kuwet roztopionych lodów, ogólny syf na zapleczu, zostawione w pracowniczej lodówce żarełko, które się zepsuło i zaczęło śmierdzieć, oraz kilka mniejszych przewinień. Irenka stwierdziła, że z nimi porozmawia i w zasadzie temat powinien być zamknięty.

No ale prezes straszna żyła, jak ona mu powie, że 450zł w plecy na samych ciastach i to jednego dnia? Przecież nie może mu tego powiedzieć. Więc wymyśliła sobie wspaniały plan - powie, że ktoś ukradł! Genialne, nie? Dziewczynom i tak potrąciła z pensji, no ale trzeba znaleźć złodzieja, żeby historyjka była wiarygodna. Więc padło na mnie - sprzątaczkę łatwo przecież zastąpić, nie trzeba marnować czasu na szkolenie, no i robi na czarno, więc nie będzie żadnych problemów z umowami itp.. Ale trzeba mieć jakieś dowody. Więc genialna Irenka wpadła na świetny pomysł. Z rana zawsze była sama, ja przychodziłam jako druga, a pierwsza z kelnerek pojawiała się jakieś pół godziny przed moim wyjściem. Irenka zrobiła karteczkę, przed moim przyjściem wszystko liczyła i wpisywała na karteczkę. Oczywiście o kilka sztuk, czy parę deko więcej. Liczyła takie rzeczy jak jakieś batoniki, ciastka, pączki, ważyła ciasta, torty, ciasteczka na wagę, itd., a po moim wyjściu robiła to jeszcze raz, tym razem z którąś z pracownic. Oczywiście moja wina była bezsporna i wręcz namacalna, ale trzeba było mnie "złapać na gorącym uczynku".

Na początku pracy przebierałam się normalnie, w szatni dla pracowników, jednak po jakimś czasie stwierdziłam, że to bez sensu, bo szatnia znajdowała się na poziomie zero, a ja zawsze znosiłam rower na poziom -1, szłam na górę się przebierać, po czym wracałam na dół po odkurzacz. Wyeliminowałam więc bieganinę po schodach i zaczęłam przebierać się w kąciku w którym stawiałam rower. I kiedy ja kończyłam sprzątać zaplecze na poziomie zero, Irenka dzielnie grzebała w moich rzeczach w poszukiwaniu czegoś co pozwoliłoby jej mnie zwolnić. I niestety w końcu znalazła. Nieświadoma niczego, wzięłam do pracy batonika- nie pierwszy raz, ale tym razem, na swoje nieszczęście, takiego który był dostępny w mojej kawiarni.

Ach, zapomniałam jeszcze o pewnej rzeczy- ponieważ pracowałam bez umowy, a już zdarzyło mi się nie dostać kasy za taką pracę, to byłam umówiona na rozliczanie się w każdy piątek (weekendy miałam wolne). Jednak w mój ostatni w tym miejscu piątek, po skończonej pracy jak zwykle szukam Ireny żeby się rozliczyć. Ale dziewczyny mówią, że Ireny nie ma i dziś już nie wróci (często wychodziła w trakcie pracy, a to po jakieś owoce, a to po świeżą prasę, itp.). Więc dzwonię do niej wracając do domu i mówię, że zapomniała mi dać kasę. Dowiedziałam się wtedy, że ma odgórny zakaz wypłacania tygodniówek i muszę czekać na normalną wypłatę, raz w miesiącu. Średnio mi się to spodobało, no ale co było robić... Postanowiłam, że w poniedziałek z nią porozmawiam i poproszę o podpisanie mi chociaż jakiegoś oświadczenia, na mój własny użytek, że tu pracuję i dostaję tyle a tyle, żeby mnie nie wystrzelili w powietrze.

W poniedziałek poszłam do pracy jak zwykle, tylko z tym nieszczęsnym batonikiem w plecaku... Po skończonej robocie jak zwykle zeszłam na dół się przebrać. Irenka poszła za mną i poprosiła o okazanie zawartości mojego plecaczka (który chwilę wcześniej przegrzebała...) Zdziwiłam się niepomiernie i spytałam z jakiej okazji mnie pierdyknął taki zaszczyt, że sama pani kierowniczka chce oglądać moje klamotki. Irenka uśmiechnęła się zjadliwie i odrzekła, że już od dawna podejrzewała mnie o okradanie kawiarni, i że dzisiaj widziała jak otwierają się drzwi od szafy ze słodyczami, a ja po chwili zbiegam do swojego grajdołka. Zdziwiłam się jeszcze bardziej, ale sumienie miałam czyste, a w dodatku nie wiedziałam, że mają tam te nieszczęsne batoniki, bo takie rzeczy nie były nigdzie wyłożone, poza tym krótko tam pracowałam i nie widziałam jeszcze większości rzeczy które tam serwowali, bo jak już wspominałam, wychodziłam zanim dziewczyny wszystko powykładały. Otworzyłam więc ten plecak i wyjęłam z niego te kilka pierdół które w nim miałam, między innymi tego cholernego batonika. Irenka z triumfem na twarzy chwyciła moja przekąskę i zakrzyknęła "Wiedziałam! Wiedziałam, że to ty kradniesz. Zabieraj swoje rzeczy i wyjdź!" Zaczęłam oczywiście protestować i próbowałam się bronic, ale na nic się zdały moje krzyki. A darłyśmy się po chwili obie tak, że aż goście zaczęli zerkać na zaplecze. Koniec końców straciłam batonika, masę nerwów, pracę i poniekąd dobre imię, przynajmniej wśród pracowników knajpy, i oczywiście nie dostałam swoich pieniędzy za ostatni tydzień pracy, bo rzekomo mają pokryć poczynione przeze mnie straty. Wyszłam stamtąd tak zdenerwowana, że aż mnie telepało i jeszcze dobre kilkaset metrów musiałam prowadzić rower, bo nie byłam w stanie na niego wsiąść.

Powiecie dobra - jest złodziejka, ale gdzie ta ćpunka? Otóż moja droga kierowniczka nie poprzestała na zniszczeniu mi opinii wśród współpracowników, zadzwoniła również do koleżanki która mi tę pracę załatwiła, jak się później dowiedziałam, ten pomysł podsunęła jej któraś z dziewczyn tuż po moim wyjściu i, jak przypuszczam, postanowiła go zrealizować dla utrzymania wiarygodności. Ale kiedy koleżanka powiedziała, że jej nie wierzy i zaczęła mnie bronic, Irenka postanowiła walnąć z grubej rury. Kazała jej sprawdzić wygląd moich rąk, rzekomo noszących ślady ukłuć igłą ( w rzeczywistości trochę podrapanych po zbieraniu owoców na działce), powiedziała, że masę czasu spędzałam w toalecie i na pewno wtedy ćpałam ( w rzeczywistości raz spędziłam w toalecie ponad 20 minut, bo miałam straszliwe zatrucie pokarmowe i nikogo, kto mógłby za mnie pójść do pracy), podobno "dziwnie" się zachowywałam i byłam wiecznie senna i dziwnie zmęczona ( niesamowite, że osoba która pracuje na trzy etaty, wstaje o 5 rano i dodatkowo rozchorowało jej się akurat dziecko bywa zmęczona w pracy), a na dodatek, jako koronny argument powiedziała, że po jednej z moich dłuższych wizyt w toalecie na ścianach była krew. A i owszem, była, sama ją sprzątałam, a potem osobiście opieprzyłam nierozgarnięte dziewczę, które ubabrało krwią całą toaletę i zostawiło zużyty tampon na podłodze. Ach, i jeszcze podobno dziewczyny znalazły w śmietniku opakowanie po strzykawce i igle. Nie chce mi się w to wierzyć, ale jeśli to prawda, to może naprawdę maja tam jakiegoś narkomana? Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Wiem natomiast, że jak tylko wyczaję, że zatrudnili nową sprzątaczkę, to naślę im na łeb inspekcję pracy, bo na bank nie dadzą jej umowy, tak jak i dziewczynom które wcześniej tam sprzątały. I może jeszcze sanepid, bo nie dość, że niektóre ciasta potrafią tam leżeć grubo ponad tydzień, to w dodatku w pomieszczeniu w którym są przechowywane znajduje się całkiem spore gniazdo mrówek, z którym nikt nic nie robi, mimo, że kilkakrotnie zwracałam na to uwagę.

Uff... Trochę długo wyszło, ale musiałam to z siebie wyrzucić. Dziękuję za uwagę :)

gastronomia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 263 (297)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…