Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#37279

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio w stajni gdzie obecnie pracuję rozmawialiśmy sobie o dziwnych przypadkach jakie spotkały nas podczas pracy w różnych ośrodkach jeździeckich i tak przypomniała mi się historia o "zaklinaczu koni".

Jako pracownik/kierownik gospodarstwa mieszkałam na miejscu w służbowym mieszkaniu. Miałam też darmowy boks dla własnego konia. W tej historii nie wiem kto był piekielny - mój rumak, czy też znajomy mojej przyjaciółki. Do rzeczy:

Pod nieobecność właścicieli przybytku, mogłam zapraszać swoich znajomych do stajni na 2-3 dni. Ot tak, żebym nie siedziała sama na tych 10 hektarach. Lato, piękna okolica, konie i stosunkowo niedaleko stolicy, więc zaprosiłam moją przyjaciółkę oraz dobrego kumpla. Piekielnym okazał się chłopak, który przyjechał razem z nimi - jak się okazało był to "nowy" partner mojej przyjaciółki.

[P]iotr dał się poznać jako osoba wspierająca różne towarzystwa przyjaciół zwierząt, człowiek rzekomo po różnych kursach dotyczących psychologii zwierząt, zwolennik hasełek "otwórzcie klatki", "spalcie siodła i wędzidła". Sama kocham zwierzęta, ale P. był dla mnie człowiekiem totalnie nawiedzonym. Twierdził iż "wszystkie zwierzęta go kochają i potrafi to udowodnić, bo jest ZAKLINACZEM". I tu się zaczyna...

P. stwierdził, że zaprzyjaźni się z konikami na padokach. Pech chciał, że od kilku dniach panowały upały, muchy końskie nie dawały żyć, więc i zwierzęta były pogryzione i podenerwowane, najchętniej po prostu leżały by sobie w cieniu mając święty spokój. Nasz bohater dzielnie pokonał ogrodzenie i nie zważając na moje ostrzeżenia szybkim krokiem zbliżył się do stada wykonując jakiś dziwne ruchy rękami. Krzyknęłam do niego, żeby nie machał łapami i nie podchodził do "tego dużego brązowego, bo on nie lubi obcych". Co zrobił "miłośnik zwierząt"? Podszedł własnie do tego mojego konia i nie zwracając uwagi na jego widoczną nerwowość (nikt nie lubi jak mu się macha przed oczami), uparł się, żeby poklepać go po głowie.

Efekt przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Staliśmy i patrzyliśmy jak P. zwiewa przez pastwisko, a za nim leci mój szanowny rumak. Koleś zdążył przeskoczyć ogrodzenie, ale zębami nieco oberwał w tylną część ciała. Przez resztę pobytu znajomi odciągali go od "zaprzyjaźniania się" z innymi zwierzętami z gospodarstwa, m.in. od pomysłu wejścia do kojca z mastiffem (Misiu nie lubił jak w ciągu dnia obcy go budzili).

Czy to go coś nauczyło? Szczerze wątpię, gdyż jakiś czas później słyszałam, że P. rozpowiadał, iż w moim koniu "mieszka Obcy", a tak w ogóle to moja wina gdyż "emanuję złą aurą i przenoszę ją na zwierzęta". No cóż...:]

stajnia

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 196 (232)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…