Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#37955

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja rodzina ma kilka kiosków w mieście. Jeden z nich stoi przy ruchliwej ulicy w centrum, więc przez lata całe jedyną możliwością dojechania do niego było wjechanie na chodnik, korzystając z wjazdu do kamienicy, stojącej obok. No właśnie - było. Dopóki jednemu z lokatorów - o, pardon, "współwłaścicieli" rzeczonej kamienicy nie zaczęło się nudzić.

Od niepamiętnych czasów, w kamienicy mieszkał pewien starszy Pan, który z czasem, dzięki wykupieniu lokalu spółdzielczego, awansował na właściciela... 1/8 budynku. Czyli swojego mieszkania i kawałka korytarza przed swoimi drzwiami.

Od tego czasu szczęśliwym, gospodarskim okiem dogląda "swego" terenu, który rozciąga się nie tylko na całą kamienicę z podwórzem, ale także chodnik przed nią. Teren był zaś, wedle jego słów, przez lata regularnie niszczony przez... samochody, dojeżdżające do kiosku. No bo kto to widział, żeby tak dzień w dzień, na 5 - 10 minut o siódmej wieczorem podjeżdżał wóz, wjeżdżał na chodnik (korzystając z JEGO wjazdu do bramy!), po czym po zebraniu dziennego utargu i dostarczeniu towaru, zaraz wyjeżdżał (znów przez JEGO chodnik!) Ponieważ do tej pory teren był miejski, czyli niczyj, a teraz jest jego, już on coś z tym zrobi.

I zrobił.

Któregoś wieczora wjazd do bramy był zastawiony wielkimi, betonowymi gazonami. Trudno, stanęliśmy na awaryjnych na jezdni. Chwilę później, znikąd pojawia się Straż Miejska. Samochód zarejestrowany jako "Zaopatrzenie", więc jeśli wjazd zastawiony, to można warunkowo tak stanąć - zdecydowali mundurowi i podeszli do obserwującego wszystko Staruszka. Następnego dnia gazony zniknęły. Na dzień.

Od tej pory schemat powtarzał się co roku - ponieważ gazony były przenośne, zimą nie mogły stać na chodniku, a więc czekały na cieplejsze dni na podwórzu kamienicy. Jednak od razu na wiosnę, dzięki pomocy kilku miejscowych degustatorów Chateau de Sphirytt lądowały na wjeździe. Po kolejnych wizytach Straży Miejskiej (tym razem już dzięki naszym telefonom) gazony zniknęły z wjazdu, za to okalały go z obu stron (tak, by nie dało się zjechać na chodnik i dojechać do kiosku).
No trudno, nawet, jak jest sporo towaru, to te kilkadziesiąt metrów się doniesie. Chociaż i nam, i reszcie przechodniów byłoby łatwiej, gdyby pomiędzy gazonami były jakiekolwiek przerwy...
W końcu, po kolejnych interwencjach Policji i Straży Miejskiej na przemian, co drugi z gazonów został usunięty. Ruch pieszy, chociaż utrudniony, został przywrócony.

W gazonach absolutnie nic nie rosło, staruszek nie sypał do nich nawet ziemi dla pozorów - stały przez te ciepłe miesiące, kiedy było wolno zupełnie puste.

Na szczęście.

To umożliwiło łatwe sforsowanie ich, gdy którejś nocy pod sąsiednią kamienicę podjechała karetka pogotowia. Przez kaprys "właściciela" ratunek został opóźniony, bo jednak trzy betonowe skrzynie swoje ważą i obsłudze ambulansu usunięcie ich z drogi wiele cennych sekund zajęło. Po tym incydencie gazony znikły - Policja interweniowała kolejny raz (jak się okazało, osiemnasty. Staruszek za każdym razem otrzymał mandat, nigdy nie zapłacił - "biedny kombatant"- więc przestali je dawać).

Na miejscu gazonów postawiono czerwono-białe pachołki na kluczyk; tylko służby miejskie mogą je opuścić dla ułatwienia dojazdu. Wszyscy odetchnęli z ulgą, zwłaszcza sąsiedzi staruszka, mający dosyć kluczenia między zagradzającymi chodnik skrzyniami. Na kilka tygodni zapanował spokój.

Dzisiaj, gdy jechaliśmy do kiosku, staruszek nadzorował wbijanie w chodnik dwóch "niezależnych" stalowych rur - zupełnie odcinających wjazd do bramy od ulicy.

Macie jakiś pomysł, co z nim zrobić?

"Właściciel" kamienicy

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 566 (634)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…