Mamy na Oddziale Ratunkowym najazd studentów Ratownictwa.
Kwiatki zdarzają się często. To nie jest zawód dla każdego, jest trudny, upierdliwy, nie składa się z bohaterskich wyjazdów, ratowania życia, niewiast padających na szyję z wdzięcznością i wzruszonych, pełnych uznania rodzin naszych pacjentów.
Właściwie to nigdy tak nie wygląda.
Ratownictwo to bród, smród, pijani i agresywni pacjenci, wyjazdy w środku nocy do bolących paluszków i katarków, rodziny wrzeszczące i przeszkadzające w badaniu. To brak wdzięczności, a często pozwy sądowe z najidiotyczniejszych powodów.
Jednak tego na studiach się nie mówi i większość naszych studentów jest zaskoczona tym, że pacjent ratownictwa, to nie ten sam, który leży w czystym łóżeczku i z ochotą mówi o swoich dolegliwościach.
Ale do rzeczy.
Na oddział przyjeżdża Pan Menel. Stan po napadzie padaczkowym, nieprzytomny. Zarzygany, osikany. Brudny tak, że można się przykleić. No i z całą rodzinką zwierzątek.
Dwójka studentów rzuca się pod ścianę, blisko okna. Lekko zieloni, starają się nie oddychać. Na moją prośbę o pomoc w ściągnięciu ciuchów z pana menela, wpadają w popłoch. Jeden odważny, ubrany jak na wojnę chemiczną trochę nam pomaga.
Studentka w tym czasie z zapada w jakiś trans. Na polecenie założenia wkłucia nie reaguje. Na wołanie "halo, słyszy mnie pani?" też nie. W końcu podchodzę do niej, łapię za ramię
J: Wszystko dobrze?
S: Eee... Często tu tak jest?
J: Jak?
S: Taki pacjent... brudny... o Boże, jaki smród...
J (zgodnie z prawdą): Często.
S: Ale... jak ja mam go w ogóle dotknąć? Przecież on ma wszy!
J: Ma pani rękawiczki, fartuchy jednorazowe. Jakoś trzeba sobie radzić.
S: Ja nie mogę. Ja nie umiem. Ja się chyba nie nadaję.
J (już widzę nadchodzącą histerię): Zróbmy tak. Ja panią zwalniam dziś z reszty zajęć. Proszę sobie iść do domu, na piwo. Pomyśli pani, ochłonie trochę. I widzimy się jutro, dobrze?
S: Tak... Dziękuję.
Poszła. Nie wróciła cały tydzień. A w kolejnym jej koledzy powiedzieli, że zrezygnowała ze studiów.
Zderzenie z rzeczywistością bywa czasem bolesne...
Kwiatki zdarzają się często. To nie jest zawód dla każdego, jest trudny, upierdliwy, nie składa się z bohaterskich wyjazdów, ratowania życia, niewiast padających na szyję z wdzięcznością i wzruszonych, pełnych uznania rodzin naszych pacjentów.
Właściwie to nigdy tak nie wygląda.
Ratownictwo to bród, smród, pijani i agresywni pacjenci, wyjazdy w środku nocy do bolących paluszków i katarków, rodziny wrzeszczące i przeszkadzające w badaniu. To brak wdzięczności, a często pozwy sądowe z najidiotyczniejszych powodów.
Jednak tego na studiach się nie mówi i większość naszych studentów jest zaskoczona tym, że pacjent ratownictwa, to nie ten sam, który leży w czystym łóżeczku i z ochotą mówi o swoich dolegliwościach.
Ale do rzeczy.
Na oddział przyjeżdża Pan Menel. Stan po napadzie padaczkowym, nieprzytomny. Zarzygany, osikany. Brudny tak, że można się przykleić. No i z całą rodzinką zwierzątek.
Dwójka studentów rzuca się pod ścianę, blisko okna. Lekko zieloni, starają się nie oddychać. Na moją prośbę o pomoc w ściągnięciu ciuchów z pana menela, wpadają w popłoch. Jeden odważny, ubrany jak na wojnę chemiczną trochę nam pomaga.
Studentka w tym czasie z zapada w jakiś trans. Na polecenie założenia wkłucia nie reaguje. Na wołanie "halo, słyszy mnie pani?" też nie. W końcu podchodzę do niej, łapię za ramię
J: Wszystko dobrze?
S: Eee... Często tu tak jest?
J: Jak?
S: Taki pacjent... brudny... o Boże, jaki smród...
J (zgodnie z prawdą): Często.
S: Ale... jak ja mam go w ogóle dotknąć? Przecież on ma wszy!
J: Ma pani rękawiczki, fartuchy jednorazowe. Jakoś trzeba sobie radzić.
S: Ja nie mogę. Ja nie umiem. Ja się chyba nie nadaję.
J (już widzę nadchodzącą histerię): Zróbmy tak. Ja panią zwalniam dziś z reszty zajęć. Proszę sobie iść do domu, na piwo. Pomyśli pani, ochłonie trochę. I widzimy się jutro, dobrze?
S: Tak... Dziękuję.
Poszła. Nie wróciła cały tydzień. A w kolejnym jej koledzy powiedzieli, że zrezygnowała ze studiów.
Zderzenie z rzeczywistością bywa czasem bolesne...
SOR
Ocena:
1018
(1078)
Komentarze