zarchiwizowany
Skomentuj
(32)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Mój koń gryzie.
Generalnie jest narwaną bestią.Wiszą tabliczki informujące na boksie? Ano, wiszą. Ale chyba tylko dla ozdoby.
Siedziałam sobie pod stajnią, gdy nagle zobaczyłam wybitnie otyłego, wytapetowanego Armagedona w zwiewnych, kwiecistych szatach, z dziećmi do kompletu.
No i włącza się czerwona lampka. Z takiej gromadki nic dobrego nigdy nie wynika.
Gdy tylko wycieczka znika w podwojach stajni, słychać komentarze. Donośne. " Że śmierdzi. Że konie brudne. Że "Andżelusiu, proszę, nie dotykaj, będziesz brudna..." . Przy tym zdaniu nieco mi ulżyło, ale...
Armagedon stanął przy jednym z boksów.
I był to boks- jak można się domyśleć- mojego konia. Wydałam z siebie cichy, zbolały jęk i ruszyłam do ataku.
-Proszę nie dotykać!- krzyknęłam, gdy pulchne paluszki już, już zbliżały się do chrap zwierzęcia.
-Dlaczego?- oburzył się Armagedon- Przecież koń jest publiczny!
Po tym zdaniu opadło mi wszystko, co kobiecinie wieku młodego może opaść. Bez zbędnych słów stanowczo wskazałam na jedną z wielu tabliczek, z tym, że ta akurat wisiała na drzwiach i była niebywale dobrze widoczna.
„Konie Prywatne- wstęp bez zgody właściciela wzbroniony”
Dama prychnęła tylko donośnie, i znów wyciągnęła łapsko. Zbladłam- Armagedon wyglądał na kogoś, kto lubi sale sądowe- a nie uśmiechało mi się bieganie po klimatyzowanych sądach, mimo wysokich temperatur i pewnej wygranej. Stanęłam więc dzielnie między kobietą i koniem.
-Jeździć go będę!- wydukałam mało gramatycznie, wchodząc do boksu i starając się jak najszybciej wyszczotkować ogiera, odwracając tym samym jego uwagę. W końcu zdecydowałam się zostawić Matkę Polkę z córką przed boksem. Szybkim truchtem ruszyłam do siodlarni, upominając w tym czasie synalka Armagedonu, usilnie próbującego pomacać przez kraty niezbyt zadowolonego kucyka.
Już, już, zdejmowałam uzdę z wieszaka....
Wrzask, pisk, przekleństwa na całą stajnę. Zamarłam w pół ruchu.
-I stało się co miało się stać... - zanuciłam pod nosem balladę Jaskra, przewiesiłam sobie ogłowię przez ramię i ruszyłam w drogę powrotną.
Armagedon trzymał się za nadgarstek i już miał pozwać i wyzwać Pannę...
-Mówiłam, żeby paluchów nie tkać. Niechno Pani pokaże.
- A co TY możesz, ździro, do sądu CIĘ podam, konia ze wścieklizną ma!- okazało się przy okazji, że może machać rękami, a ugryzienie tylko lekko się zaczerwieniło.
-Ręka PANI nie odpadnie. - wzruszyłam tylko ramionami, otworzyłam boks przy okazji znacząco pukając w czerwoną tabliczkę informującą jednoznacznie, że ogier i że gryzie, założyłam zwierzęciu ogłowie i wyszłam ze stajni, prowadząc konia ze wścieklizną za sobą. Armagedon został w tyle, dysząc, dymiąc i pocąc się jak parówóz.
Od tej pory w stajni funkcjonuje przysłowie "upartych konie gryzą" a ja na pozew czekam do dziś.
Generalnie jest narwaną bestią.Wiszą tabliczki informujące na boksie? Ano, wiszą. Ale chyba tylko dla ozdoby.
Siedziałam sobie pod stajnią, gdy nagle zobaczyłam wybitnie otyłego, wytapetowanego Armagedona w zwiewnych, kwiecistych szatach, z dziećmi do kompletu.
No i włącza się czerwona lampka. Z takiej gromadki nic dobrego nigdy nie wynika.
Gdy tylko wycieczka znika w podwojach stajni, słychać komentarze. Donośne. " Że śmierdzi. Że konie brudne. Że "Andżelusiu, proszę, nie dotykaj, będziesz brudna..." . Przy tym zdaniu nieco mi ulżyło, ale...
Armagedon stanął przy jednym z boksów.
I był to boks- jak można się domyśleć- mojego konia. Wydałam z siebie cichy, zbolały jęk i ruszyłam do ataku.
-Proszę nie dotykać!- krzyknęłam, gdy pulchne paluszki już, już zbliżały się do chrap zwierzęcia.
-Dlaczego?- oburzył się Armagedon- Przecież koń jest publiczny!
Po tym zdaniu opadło mi wszystko, co kobiecinie wieku młodego może opaść. Bez zbędnych słów stanowczo wskazałam na jedną z wielu tabliczek, z tym, że ta akurat wisiała na drzwiach i była niebywale dobrze widoczna.
„Konie Prywatne- wstęp bez zgody właściciela wzbroniony”
Dama prychnęła tylko donośnie, i znów wyciągnęła łapsko. Zbladłam- Armagedon wyglądał na kogoś, kto lubi sale sądowe- a nie uśmiechało mi się bieganie po klimatyzowanych sądach, mimo wysokich temperatur i pewnej wygranej. Stanęłam więc dzielnie między kobietą i koniem.
-Jeździć go będę!- wydukałam mało gramatycznie, wchodząc do boksu i starając się jak najszybciej wyszczotkować ogiera, odwracając tym samym jego uwagę. W końcu zdecydowałam się zostawić Matkę Polkę z córką przed boksem. Szybkim truchtem ruszyłam do siodlarni, upominając w tym czasie synalka Armagedonu, usilnie próbującego pomacać przez kraty niezbyt zadowolonego kucyka.
Już, już, zdejmowałam uzdę z wieszaka....
Wrzask, pisk, przekleństwa na całą stajnę. Zamarłam w pół ruchu.
-I stało się co miało się stać... - zanuciłam pod nosem balladę Jaskra, przewiesiłam sobie ogłowię przez ramię i ruszyłam w drogę powrotną.
Armagedon trzymał się za nadgarstek i już miał pozwać i wyzwać Pannę...
-Mówiłam, żeby paluchów nie tkać. Niechno Pani pokaże.
- A co TY możesz, ździro, do sądu CIĘ podam, konia ze wścieklizną ma!- okazało się przy okazji, że może machać rękami, a ugryzienie tylko lekko się zaczerwieniło.
-Ręka PANI nie odpadnie. - wzruszyłam tylko ramionami, otworzyłam boks przy okazji znacząco pukając w czerwoną tabliczkę informującą jednoznacznie, że ogier i że gryzie, założyłam zwierzęciu ogłowie i wyszłam ze stajni, prowadząc konia ze wścieklizną za sobą. Armagedon został w tyle, dysząc, dymiąc i pocąc się jak parówóz.
Od tej pory w stajni funkcjonuje przysłowie "upartych konie gryzą" a ja na pozew czekam do dziś.
stajnia
Ocena:
178
(278)
Komentarze