Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#50286

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Nie wiem jak jest w innych przychodniach w Polsce, ale wydaje mi się, że podobnie jak u mnie. Żeby się zapisać do ginekologa, trzeba najpierw zgłosić się do położnej, która ustala wizytę. Akurat pani pracująca u nas w przychodni jest bardzo miła dla kobiet w ciąży, bądź dla młodych mam. Ja z racji tego, że wcześniej chodziłam tylko po tabletki anty zaliczałam się do grupy, na którą owa pani prychała i kichała.

W sierpniu lekarz stwierdził u mnie niedrożność jajowodów. Od tamtej pory przestałam faszerować się lekami, a co za tym idzie przestałam się pokazywać w przychodni. Nadszedł marzec, potem kwiecień i oj – czegoś mi brakowało. Dwa testy ciążowe – pozytywne. No, ale jak to? Nic nie leczyłam, lekarz powiedział że szans nie mam, muszę najpierw leczyć. Pomyślałam, że coś hormonalnego zaburza wynik testu. 3-go kwietnia wybrałam się do pani [P]ołożnej, w celu zapisania na wizytę.

Ja: Dzień dobry, chciałam się zapisać do lekarza.
P: A po co?
Ja: Na badania.
P: Lekarz przyjmie Cię 16-go.
Hmmm, zawsze czekałam na wizytę trzy dni, zależało mi na czasie, bo nie wiedziałam co w zasadzie jest ze mną.
Ja: Nie dałoby rady wcześniej?
P: A no nie dałoby rady, chyba że prywatnie. Pierwszeństwo mają kobiety w ciąży.
Więc tu był haczyk, no ale co jak co, w portfelu nie za ciężko, a w sumie test mówił, że ciąża, tak?
Ja: Właśnie chodzi o to, że dwa testy pozytywne...
Nie dała mi dokończyć, od razu ton głosu jej złagodniał, zaczęła się uśmiechać i zagadywać
P: Ciąża nieplanowana?
Ja: No nie.
P: Numerek 7, proszę iść do poczekalni.
Ja: Ale, że dziś, tak od razu?
P: No a co nie pasuje? Jak nie to jutro.
Trudno kobitka ma władze, ona zapisuje, pasowało od razu, więc poczekałam.

Po wejściu do gabinetu chyba było jeszcze gorzej. [L]ekarz nawet na mnie nie spojrzał jak weszłam, coś tam sobie notował.

L: No co tam się dzieje?
Ja: A bo panie doktorze w sierpniu Pan mówił, że nie ma szans na ciąże itd., a tu teraz okresu brak, testy pozytywne.
L: No to źle? Czyli się pomyliłem. Rozebrać się do usg.

Ok., nikt nie jest nieomylny, pomyślałam, badanie się zaczyna, jest bobas, sprawdzamy dźwiękowo czy żywy. Żywy, ale akcja serca taka coś nierówna. Po badaniu ubieram się, siadam, a pan doktor rzuca, że mam się zapisać na za dwa tygodnie do niego, wtedy zrobimy badanie jeszcze raz. Mówię, że konflikt serologiczny jest, bo ja minus, narzeczony plus. Nieważne, mam przyjść za dwa tygodnie. Jak pojawi mocne krwawienie, do niego albo do szpitala. Żadnych leków ani nic mam nie brać. Ok.

Tego samego dnia zaczęło się delikatne plamienie i lekki ból. Na drugi dzień poszłam do położnej zapytać czy mam do lekarza iść czy co. Nie, plamienie się zdarza, a ból to pewnie ze stresu.
Po dwóch tygodniach pan doktor mnie nie przyjął, odbierał poród, później miał urlop.

Wizyta 6 maja – nie jestem w ciąży. To plamienie, które trwało nawiasem mówiąc ok. 2 tygodni mówiło o poronieniu. Na wizycie dowiedziałam się, że jestem nieodpowiedzialna i że to moja wina, bo on zalecał mi kwas foliowy i luteinę. A jak miałam plamienie to powinnam przyjść do niego, albo jechać do szpitala i że może to i lepiej, że matką nie będę.
No cóż to pierwsza ciąża, w której według niego nie powinnam być, bo miałam być bezpłodna, miałam nic nie brać – nie brałam. Według położnej plamienie to norma, więc tak to traktowałam.

A teraz pora zmienić lekarza, bo stosowałam się jego zaleceń, a widać powinnam być wróżką i brać leki, których nie kazał mi brać.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (74) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 623 (805)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…