Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#54492

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po niewątpliwym sukcesie historii http://piekielni.pl/50976 która doczekała się artykułu na znanym portalu http://natemat.pl/67187,nie-udlaw-sie-ryba-ze-smazalni-jak-nie-dac-sie-nabrac-na-chwyty-nieuczciwych-gastronomow gdzie moje wypociny przedstawiono samemu Grzesiowi Łapanowskiemu, dostawałem wiele prywatnych informacji, głównie pozytywnych. Mam nadzieję że wiele osób wzięło do serca to co napisałem i nie dało się oszukać.

Tyle ze wstępu, teraz opiszę historię właściwą jak po raz kolejny robiono ludzi w balona.

W dzień przyjazdu postanowiłem zjeść rybę. Przy porcie była ładna smażalnia, gdzie ryby były na blacie i każdy mógł sobie wybrać, którą sztukę chce zjeść. Jak dla mnie super – ja mogłem wziąć większą sztukę, a żona kawałek który spokojnie zje i się nie zmarnuje. Ceny były przystępne. Zaniepokoiła mnie tylko dość spora różnorodność. Zapytałem o świeżość – oczywiście świeżuteńkie sztuki z rannego połowu. Mąż rybak (na ścianach zdjęcia kutrów itp.)

Zamówiłem dorsza. Za mną stało małżeństwo starszej daty, które chciało spróbować czegoś innego. Zamówili halibuta – gdy również zapytali się o świeżość usłyszeli to samo co ja. Tu zapaliła mi się lampka. Przecież halibut nie występuje w Bałtyku, a przynajmniej nie w naszej części morza. Zapytałem się więc pani dlaczego okłamuje klientów. Sprzedawanie atlantyckich ryb nie jest przestępstwem (sam niejednokrotnie kupuje takie ryby u nas nad Bałtykiem, ale wiem że są to mrożonki). Ale kłamać w żywe oczy?

I tu w ekspedientkę wskoczył diabeł – Jak śmiem buntować klientów? Ona mieszka nad morzem 40 lat – połowę swojego życia spędziła z pracą rybacką. Jej mąż ma jakieś tam stopnie i ileś tam lat wypływów. Ona wie co sprzedaje. Przepisy z dziada pradziada itp.
Krzyki te zaniepokoiły szefa? męża? który wyszedł z kantorka zobaczyć co się dzieje. Po wyjaśnieniu mu sprawy, zrobił się czerwony jak burak, coś mamrotał że świeży on jest no ale jak wiecie nie u nas, ale świeży i już. Małżeństwo zrezygnowało z zakupu, my również. Kolejka, która była za nami, też się skurczyła. A reszta jadła swoje ryby w trochę gorszym humorze.

Po tym numerze nie miałem już ochoty na ryby ze smażalni. Sam je przyrządzałem. Rano kupowałem rybę w porcie i smażyłem w pokoju z frytkami. Żona przyrządzała sałatki. Szybko tanio i zdrowiej.

Pewnego dnia przyrządziłem gładzicę (podobna do flądry jednak 100 razy lepsza). Sąsiad z pokoju obok przyglądał mi się i zapytał:
- Widzę że dziś fląderka na obiadzik?
Wytłumaczyłem mu co to za ryba. Na następny dzień postanowił przyrządzić również sam obiad z gładzicy. Pożyczyłem mu frytkownicę. Rybę podobno już miał. Gdy zobaczyłem ją przed smażeniem, zapytałem:
- Sąsiad, widzę że flądra dziś na obiad?
Zdziwiony odpowiada, że to gładzica. Był w porcie i kupił od rybaka. Dotknąłem ryby i była szorstka jak pumeks. Czyli flądra. Gładzica jest taka sama tylko ma gładką skórę. Sąsiad został oszukany, gładzicę można dostać, choć za dużo jej nie ma. Fląder za to pod dostatkiem. A cena? A czy to ważne? Flądra 5 zł, gładzica 20 zł... Przecież turyści są bogaci, więc można ich oszukiwać na każdym kroku.

morze

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 771 (827)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…