Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#54754

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jest sobie szpital. W tym szpitalu co pewien czas zostaję potraktowana dawką soczków i ciastek bardzo nasyconych chemią, dzięki którym boli mnie bardziej, ale dłużej, więc teoretycznie powinnam się cieszyć. Mój koktajl składa się z kilku substancji, które wryły mi się w świadomość tak głęboko, że kiedyś złapałam się na układaniu z płatków śniadaniowych ich struktur molekularnych.

Jest też takie coś, co pozwala ludziom ubezpieczonym w NFZ zobaczyć, za co też nasz ukochany Narodowy Fundusz Zdzierstwa płaci pod pozorem utrzymywania nas w dobrym zdrowiu. Jako pasjonatka wiedzy na swój temat, z wielkiej ciekawości już w pierwszym tygodniu funkcjonowania tego informatora sprawdziłam, ile kosztuje wciskanie we mnie chemii, po której mam ochotę wyszarpać sobie serce paznokciami z piersi, ale lekarze prosili, błagali, wręcz zaklinali, że mojego przypadku potrzebują, żeby badania i publikacje skończyć, więc zaciskałam zęby i siłowałam się ze sobą. Ale w pewnym stwierdziłam, że przestanę.

Wyliczenia w ZIP-ie wydały mi się nieco niezrozumiałe, więc poprosiłam o wyjaśnienia szpital. Konkretnie - na czym polegają te dziwne badania, które podobno mam robione przy każdej serii wtłaczania we mnie świństwa, skoro sama robię i opłacam wszystkie poza wywiadem na miejscu? I od kiedy moja mieszanka wzbogaciła się o kilkanaście w sumie nowych leków, o których najwyraźniej zapomniałam, że w ogóle je biorę? Ba, zapomniałam też, że jej skład zmienia się z dawki na dawkę, bo stałe są wyłącznie 4 podstawowe specyfiki, które rzeczywiście przyjmuję. Porozmawiałam o tym z bratem i bratową, porozmawiałam o tym z mężem i doszłam do wniosku, że nie po to robię komuś przysługę kosztem własnego samopoczucia, żeby jeździł na mnie jak na łysej kobyle i wykorzystywał moją osobę do rzeczy moralnie wątpliwych.

Grzecznie, spokojnie, pokornie i od niechcenia wręcz wspomniałam przy najbliższej okazji, że zajrzałam do wykazu refundowanych świadczeń i znalazłam tam rzeczy, których nie rozumiem, więc byłabym bardzo wdzięczna za wyjaśnienia. Cóż, zdaje się, że wsadziłam kij w mrowisko. Zamiast wyjaśnień usłyszałam tylko "KUR*A MAĆ!", a potem kazanie na temat niewiarygodności tego, co w ZIP można znaleźć. Bardzo, ale to bardzo gorączkowe i coraz bardziej goniące w piętkę kazanie.

Robienie ze mnie głupiej nigdy mi się nie podobało, więc poprosiłam o te rewelacje na piśmie, ba, mogę je nawet odtworzyć z dyktafonu, gdyby pan lekarz chciał wiernie oddać kolejność słów i wszystkie zająknięcia. Wtedy rzucił kolejną panną, co ma krocze robocze i wybiegł. Poczekałam 10 minut, zebrałam się, wysłałam mężowi (który w tym czasie odbierał kopie mojej dokumentacji) wiadomość, że może mnie już zabrać i pojechałam do oddziału NFZ, podzielić się z nim dwiema wizjami moich wizyt w tym szpitalu. Tym, o czym byłam informowana, o czym nie byłam, na co zgodę wyraziłam, a na co wyrazić nie mogłam, ponieważ nikt mnie o takową nie zapytał. Tym, co widziałam i pamiętam, a co najwyraźniej umknęło mojej uwadze... Nie powiem, byli bardzo zainteresowani.

2 dni później zadzwonił do mnie pewien Bardzo Ważny Pan. Opowiedzieć, że to wszystko była wina jednego, młodego lekarza, że oni już go odsunęli od projektu. Że on bardzo prosi, żeby wrócić, żeby wycofać skargę z NFZ, żeby powiedzieć, że to nieprawda, bo to przecież nieprawda jest. Że już wszystko będzie w porządku, że nikt nie podejrzewał, że coś takiego jest możliwe! Kusiło mnie, żeby zapytać, co konkretnie - oszustwa w rozliczaniu leków i badań, sztuczne podwójne finansowanie całego cyrku i robienie ze mnie idiotki, a może to, że w ogóle się o wszystkim dowiem? Pan prosił też, żebym nie porzucała projektu, bo to kluczowy etap. Żebym ludziom karier nie łamała. Żebym tego broń Bóg nie nagłaśniała, bo jeszcze zamkną projekt i każą oddawać fundusze. Żebym była człowiekiem. Odrobiną przyzwoitości się wykazała. I w ogóle. Od próśb przeszedł do przemawiania do mojego dobrego serca. Uczciwości. Dobrej woli. Podkreślił, że się nikomu nic nie stało. Że to wszystko przecież dla mojego dobra. Że przyczyniam się do rozwoju ogólnoświatowej nauki. Na końcu niemalże zaczął grozić, roztaczając przede mną wizję lekarzy odwracających się ode mnie ze wstrętem, skoro tak agresywnie przeciwko nim gram. Przecież ja muszę mieć świadomość, że to dla mnie jedyna szansa.

Miałam dla niego krótką, zwięzłą odpowiedź: NIE. Pan się chyba obruszył, bo pożegnał mnie dobitnie sformułowanym życzeniem, bym się "pier*oliła".

2 tygodnie później odwiedziła mnie kobieta, która też miała swój udział i jakieś obowiązki w tym projekcie i zaczęła od najważniejszego dla mnie słowa: "przepraszam". Powiedziała mi wiele rzeczy, które pohamowały mój gniew, ale do tej opowieści już nie należą. Powiem tylko, że zdecydowałam się przemyśleć zakopanie topora wojennego.

Mój prawnik zastanawia się, czy jest prawna możliwość całkowitego uniemożliwienia udostępniania mojej dokumentacji medycznej do celów naukowo-badawczych, skuteczniejsza niż oświadczenie, że sobie tego po prostu nie życzę. Bo jakieś resztki sukowatości jeszcze we mnie zostały.

Wiecie co? Każdy krok uświadamia mi, że ten świat jest tak barwny, bogaty i przepełniony sku*wysyństwem, że staje się w moich oczach coraz ciekawszy.

Skomentuj (71) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 723 (897)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…