Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#60700

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Widziałam w poczekalni ze dwie historię o recenzowaniu, dodam więc swoją, może uda się stworzyć nową falę.

Recenzuję książki i komiksy na blogu. Swoją niszę mam dość oryginalną jak na blogi o tej tematyce - biorę na warsztat głównie koszmarki, z wyszczególnieniem złej erotyki i kiepskiej fantastyki. Średnia ocen na blogu to jakieś 2,5/10, a czasem zdarzy się nawet "ziemniak/10", gdy uznam, że skala nie oddaje piękna recenzowanego dzieła.

Jak można się domyślić, mając takie kryteria wyboru nie mogę liczyć na żadną współpracę recenzencką z wydawnictwami, "łup" zdobywam się za własne pieniądze, ewentualnie za pomocą portalu, przez który czytelnicy mogą wpłacić cegiełkę na rzecz kolejnej recenzji.

Recenzowane przeze mnie dzieła bardzo często są niesamowicie wręcz niszowe, wydawane przez wydawnictwa będące wydawnictwami tylko z nazwy, często puszczane bez korekty, z kiepskim składem, w nakładzie marnych kilkaset sztuk, często bez dystrybucji stacjonarnej. Co to oznacza w praktyce? Że moja recenzja często jest pierwszą, może drugą pojawiającą się w sieci, ponieważ te książki praktycznie nikogo nie interesują. A to z kolei prowadzi do niesamowitego zjawiska, jakim jest, taaada:

OBRAŻONY AUTOR.

OA najczęściej przybywa z otchłani google'a, gdzie po wpisaniu własnego nazwiska wyskoczył mu mój blog. OA własną piersią będzie bronił swojego magnum opus, nawet jeśli jest to, powiedzmy, komiks na podstawie Harry'ego Pottera, w którym Snape gwałci głównego bohatera, ten zachodzi w ciążę i zostaje asasynem rodem z AC, tylko bardziej... no, lamerskim.

(Przykład prawdziwy, dla zilustrowania, co dokładnie mam na myśli, pisząc, że to "bardzo złe" twory.)

Przykłady najlepszych OA:

1. Autorka, o dziwo, dość znana, wydawana w "porządnym" wydawnictwie. Książki - złe bardzo, z gatunku harlekinów najgorszego sortu, ukrytych pod szyldem "literatury kobiecej". Reakcja na recenzje:

- post na jej własnym blogu, z którego dowiedziałam się, że napisałam recenzję, aby się "promować na jej blogu", a poza tym wszystko piszę z zazdrości
- rola drugoplanowa w jej następnej książce. Postać, mającą PRZYPADKIEM na imię tak samo jak ja (nie mam popularnego imienia, jakby coś) jest wiedzioną zazdrością dziewczynką, która pisze "złe" komentarze pod wierszami swojej niepełnosprawnej koleżanki. Niepełnosprawna dziewczynka płacze, ponieważ dostała złe komentarze, "zła hejterka od recenzji" jest zachwycona, bo to takie "cool". Nawet uznałabym, że to jednak jest przypadek, gdyby nie fakt, że "ta zła" posługuje się... moją własną wypowiedzią, którą zamieściłam na jednym forum (odnośnie tej właśnie recenzji), jedynie malowniczo przekręconą...
- w kolejnej książce tej pani jest opowieść o złej, zawistnej dziewczynie, która nie umiała pisać, więc została krytykiem literackim :)

2. Autorka wyżej wymienionego komiksu o Harrym Potterze. Jej komiks jest do tej pory autentycznie NAJGORSZYM, co recenzowałam, zgarnął wręcz punkty ujemne.

- zaraz po recenzji wysmarowała na swojej stronie długą rozprawę na temat tego, że moja recenzja to nie recenzja, tylko ubliżanie jej (w recenzji nie było ani słowa skierowanego przeciwko autorce), po czym podsumowała na podstawie tejże recenzji całe moje życie... a właściwie jego brak, bo wg niej negatywna ocena jej tworu jest równa zaburzeniom psychicznym z nołlajfizmem na czele
- gdy w komentarzach ktoś napisał, że powinna powstrzymać język, bo w recenzji nie było napisane nic o niej, tylko o jej komiksie, wyskoczyła z gromkim argumentem: "JAK ŚMIESZ OCENIAĆ MNIE, NIC O MNIE NIE WIEDZĄC???!!!" Od tej pory, rzecz jasna, w kilku miejscach jeszcze porozpisywała się na temat jakości mego życia i posiadanych przeze mnie zaburzeń psychicznych.

3. Od jakiegoś czasu nic nie piszę na blogu, udzielam się głównie na fanpage'u na facebooku. Powodu nie rozgłaszałam jakoś namiętnie, ale też nie ukrywałam za bardzo - cierpię na chorobę nowotworową. Czasami zdarza mi się z tego powodu zażartować w sposób "A jak mówili, że od czytania tego koszmaru można dostać raka, to nie wierzyłam..." czy podobnie. Myślicie, że istnieją jakieś granice przyzwoitości, wg których nie wypadałoby wyciągać choroby recenzenta jako argumentu? A taki...

- komentarz obrońcy bardzo kiepskiej antologii komiksowej: "Nie denerwuj się tak, bo ci się chemia nie przyjmie"
- notoryczne komentarze sugerujące, że moja choroba w jakiś sposób przyczynia się do mojej opinii, głównie na zasadzie "to, że cierpisz, nie oznacza jeszcze, że musisz się przelewać swoją irytację". Nie, moje wypowiedzi wcale nie stały się bardziej negatywne, od kiedy choruję.
- wyższościowy ton niektórych "obrońców", że przez swoje żarty na temat raka... obrażam osoby chore. Jakby ktoś pytał - nie, "rakowe kawały" to nie leitmotiv recenzji, pojawiły się może całe dwa odniesienia do mojej choroby

4. Jedno wydawnictwo jest szczerze przekonane, że wszystkie, absolutnie wszystkie negatywne komentarze o nich w sieci to moja sprawka. Tak, wszystkie. I have an army...

Praktycznie każda recenzja powoduje sporej wielkości gównoburzę rozpętywaną przez krewnych i znajomych królika, którzy po wylaniu tony ścieku strzelają, że "wcale ich ten hejt nie obchodzi" i idą się produkować w kolejnym zakątku sieci. W lipcu wychodzi kolejna, wyjątkowo smakowicie zła antologia komiksowa. Będzie się działo.

internety

Skomentuj (77) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 555 (697)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…