Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#61711

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z góry zaznaczam, że moim celem nie jest odstraszanie od pomocy potrzebującym, ale czasem prawda może być inna niż nam się wydaje.

Mieszkam 26 km od 15-tysięcznego miasta powiatowego. Jeszcze kilka lat temu w mojej miejscowości mieszkała z synem prawie 80-letnia kobieta. Syn pracował, a ona pobierała emeryturę.
Sytuacja przydarzyła się we wspomnianym mieście.
W jednym z bloków mieszkała kobieta w średnim wieku, pochodząca z mojej miejscowości. Po usłyszeniu dzwonka otworzyła drzwi i w progu ujrzała znaną jej bardzo dobrze staruszkę, która mocno zaskoczona zrobiła w tył zwrot.

Cóż, zdarza się, może babcia pomyliła bloki.
Nie zwróciłaby na to żadnej uwagi, gdyby nie wieczorne Polaków rozmowy na ławeczce pod blokiem.
Jedna z sąsiadek zapytała, czy była u niej starsza, bardzo biedna kobieta. Od słowa do słowa, po ustaleniu godziny wizyty, szczegółów wyglądu, ową biedną staruszką okazała się być ta znajoma.

Według sąsiadki, kobiecina w swojej opowieści pochowała męża (jedyna prawda) i dzieci (bzdura). Mieszkała sama (bzdura), nie miała żadnych środków utrzymania (bzdura), sąsiedzi pomóc nie chcieli (no, to akurat była prawda, bo nikt nie miał prawa wejść na jej podwórko), jest głodna (bzdura), itp. Prosiła tylko o jakiś chleb, może słoik ogórków, kapustę, stary sweter.
Myślę, że w tej sytuacji wiele osób postąpiłoby identycznie z pełnym przekonaniem o prawdziwości historii. Ktoś babcię nakarmił, załadował jej kanapki. Któraś z sąsiadek dała jakieś ziemniaki, wędlinę, ubrania. Ktoś jakieś pieniądze. I tak babcia chodziła od mieszkania do mieszkania, aż trafiła na znajomą i zwiała. Po usłyszeniu prawdy sąsiadom odechciało się pomagać.

Od razu wyjaśniam, babcia nie była chora psychicznie (niestety, bo łatwiej byłoby takiego człowieka zrozumieć).

Syn nie był pijakiem, a pieniądze oddawał mamusi.
I nie, nie wyrzucała otrzymanych rzeczy i produktów do kosza. Ona wszystko zabierała ze sobą do domu. Ładowała do siatek, wieszała na kierownicy roweru i PEDAŁOWAŁA 26 km do domu. Pedałowała, bo bilet na autobus kosztuje, a żaden kierowca nie chciał jej wieźć za darmo.
To była typowa kutwa, sknera inaczej mówiąc, która zbierała pieniądze dla samego ich posiadania (coś jak postać wujka Sknerusa z kreskówki Disneya). Takimi żebrami nie dość, że się najadła za darmo, to jeszcze dostała ubrania, produkty spożywcze (nikt, nigdy nie widział u niej nawet kawałka zagonka marchewki czy kapusty) i pieniądze. I nie wydała ani grosza, no może poza okresowymi naprawami roweru, ale bez tego nie dało się dotrzeć tak daleko. Tak na marginesie, do pobliskiego miasteczka (8 km) babcia chodziła pieszo, obładowana wyżebranymi na targowisku siatami też tak wracała.

Jakie było jej największe nieszczęście? Konieczność wydania pieniędzy. Myślała, że jak inkasenta do domu nie wpuści, to za prąd nie będzie musiała płacić. Wystarczył wysięgnik z elektrykami pod słupem energetycznym, by babcia otworzyła bramę i drzwi domu.
Historia brzmi trochę jak s-f, ale taka babcia naprawdę żyła, miałam okazję ją poznać i widzieć w akcji.

babcia żebraczka

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 371 (451)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…