Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#62274

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka historii o kupnie nieruchomości i przypomniały mi się przeboje z Panią Zosią.

W sierpniu zeszłego roku kupiłam mały wiejski domek od Pani Zosi. Pani Zosia lat 80 - każdemu życzę takiej pamięci, kondycji, sprawności i żywotności jak ma ona. Przed zakupem widziałyśmy się zaledwie kilka razy, sprawiała bardzo miłe wrażenie. Akt notarialny podpisany, pieniądze przelane, Pani Zosia ma się wyprowadzić do końca sierpnia.

Niebacznie wygadałam się, że wprowadzę się dopiero w maju. I się zaczęło - czy ja mogę jeszcze tydzień pomieszkać. No dobrze. Za tydzień kolejny telefon, za tydzień kolejny... i tak do końca listopada. Spoko - rozumiem, że Pani Zosi trudno się wyprowadzić, że sentyment itd. W końcu zadzwoniła do mnie, że jutro o 5 rano wyjeżdża, wszystko posprzątane i może mi przekazać klucze. Nie miałam jak pojechać, więc poprosiłam żeby zostawiła u sąsiada, który zawsze przez zimę opiekował się domem. W marcu Pani Zosia znów dzwoni, że jest we wsi, że chce się spotkać i oficjalnie oddać klucze. No to pakuję do auta kilka gratów na nowy dom i jadę. Dzwonię o której przyjadę, umawiam się z Panią Zosią. Przyjeżdżam - ani żywego ducha. Dzwonię jeszcze raz - Pani Zosia jest u sąsiadów tych no w siedemnastym domu za kościołem. Mi już żyłka drga.

W końcu Pani Zosia łaskawie się pojawia, ale bez kluczy. Z wielkim fochem przynosi klucze, ale nie wypuszcza ich z ręki. Otwiera mi dom i krok w krok za mną. W domu armagedon. Garnitury po jej mężu, nocniki po wnukach, wypruty tapczan itd. Ciśnienie mi wzrasta lawinowo. Ona to uprzątnie jutro, bo wcześniej nie mogła. Zwalam swoje graty do jedynego pustego pokoju, a Pani Zosia komentuje - o ładne krzesełko, a takiej farelki to ja jeszcze nie widziałam itd. Spokojna jestem. Poszłam do sąsiada podziękować za opiekę nad domem. Pani Zosia krok w krok za mną, jak cień. W końcu proszę o klucz. Czary, hokus-pokus, klucz wyparował i Pani Zosia nie ma. Rozpłynął się. Sąsiad daje mi zapasowy. Pani Zosia w krzyk, bo jak zapasowy też zginie, to co?

Nic to - tłumaczę sobie, że wiek, sentyment itd. Biorę zapasowy klucz i odjeżdżam. Za dwa dni przyjeżdżam zobaczyć czy wreszcie posprzątane itd. Bajzel jak był tak jest, tylko na podwórku wypalona trawa, po spalonych śmieciach, ciuchach itp. Za to moje graty przegrzebane na siódmą stronę. Najwidoczniej Pani Zosia urządzała sobie wieczorki sąsiedzkie podgrzewając się moją farelką i popijając kawkę z moich kubków. Siedzę we własnej chacie, nagle bez pukania czy nawet "dzińdybry" wpada Pani Zosia jak do siebie. No jakoś nie umiem się kłócić ze starszą panią, więc grzecznie tłumaczę, że to mój dom. No to słyszę, że Pani Zosia ma tu rzeczy, że 60 lat mieszkała, że śp mąż... i klucza mi nie odda.

Zaczęłam remont sposobem gospodarczym czyli szwagier z kolegą. Chłopy tak samo nieasertywne jak ja - więc mieli za każdym razem rewizję sprzętu, przegląd przyczepki, co przywieźli itd. No i dopytywania się o moje życie osobiste - Pani Zosia nie mogła przeżyć, że nie poznała mojego męża. Wszystkich chłopów - kierowcę, hydraulika, glazurnika dopadała i wypytywała czy jest moim mężem. Zrobiłam jedyne, co przyszło mi do głowy - wymieniłam drzwi. To był policzek dla Pani Zosi. Więcej się nie pojawiła. Jak przyjechała na wakacje do sąsiadów, to gdy przechodziła koło chatki odwracała głowę na drugą stronę;) Za to na wsi opowiedziała jaka to ja niewdzięczna jestem - ona mi tyle pięknych antycznych rzeczy zostawiła, a ja nie chcę jej przyjąć na wakacje. Nigdy więcej bycia miłym dla biednych staruszek :P

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 695 (785)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…