Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#64834

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
*

Mignęła mi dziś przed oczami notka prasowa o decyzji rządu (ach te wybory lada moment ;)), że przeznaczą pieniądze na odstrzał 300 tys. dzików.

Wiadomo, kto dokona odstrzału- koła łowieckie w skład których wchodzą elity lokalne (głównie). Daj im Boże zdrowie, jak dla mnie to może się sam naczelny łowczy RP osobiście pofatygować, jeszcze mu kawusi zrobię i dopłacę za fatygę.

Ciekawi mnie bardziej sposób spożytkowania funduszy i cała akcja strzelnicza, bo mi się przypomniała historia sprzed kilkunastu lat w związku z którą do dziś sobie pluję w brodę, bo poziom adrenaliny tak mi wyprostował zwoje mózgowe, że nie skojarzyłam faktów i nie okazałam się bardziej piekielna od piekielnych myśliwych.

Nim przejdę do sedna, muszę podać parę informacji.
1. Kilkadziesiąt lat temu panowała moda na lisa w postaci np. kołnierza. Jak dla mnie, niestety się skończyła (mam w nosie wszystkich obrońców zwierząt, "filoekoskórowców", bo nikt nigdy z nich nie spotkał się osobiście z problemem zachwiania równowagi ekosystemu w związku z niekontrolowanym przyrostem jednego gatunku; fajnie się siedzi w mieszkanku w mieście i płacze nad biednym liskiem :/).

2. Lisy niestety oznaczają wściekliznę (miałam okazję przeżyć tzw. kwarantannę w związku z wściekłym lisem na podwórku), czyli są niebezpieczne. Jednocześnie wścieklizna była naturalnym powodem selekcji tych zwierząt, bo bardzo dużo padało.
Pojawił się rządowy program ich leczenia przy pomocy zrzutów specjalnych tabletek (akcja jest powtarzana co kilka lat i wtedy obowiązuje na danym obszarze zakaz wchodzenia do kompleksów leśnych). Efekt jest taki, że lisy, nie mając w naturze wroga (człowiek już ich wszak nie chce), zaczęły się rozmnażać w sposób hurtowy. Nagle zabrakło dla nich pożywienia, obok mnie zniknęły stada bażantów i kuropatw. Zabrakło zajęcy i czajek. W ten sposób lisy stały się u nas plagą, nie dość, że budującą sobie gniazda pod budynkami gospodarczymi i śmierdzącą (można w lesie podejść do nory lisa i sobie sprawdzić organoleptycznie) to jeszcze pożerającą ptactwo domowe i koty.

3. Ponieważ mieszkam w pobliżu małego miasteczka powiatowego, znam przynajmniej z widzenia większość lokalnej elity (no może poza sędzią i prokuratorem). Owi komendanci, lekarze, adwokaci, dyrektorzy i biznesmeni są zrzeszeni w kole łowieckim, które ma swój rewir w mojej miejscowości. Wnoszą oni z tego tytułu jakieś opłaty do kasy gminy. Może coś się w tej chwili zmieniło, ale mogą się poruszać tylko po terenie należącym do samorządu a nie po prywatnych.

Cała piekielna historia i awantura rozegrała się w jesieni. Oto na końcu mojej działki zatrzymały się dwa samochody a po pewnym czasie pieszo dołączyło do nich kilka osób, wychodzących z pobliskiego lasku. Ponieważ nagle zmaterializowały się pod gospodarczym budynkiem dokarmiane regularnie i nieco oswojone kuropatwy a pies zwinął się w kącie, przyjechali myśliwi.

Panowie, plus dwie panie, napoczęli kanapki z wkładką. Czy była też bezbarwna rozweselająca, nie wiem, ale piwo w puszkach w ilościach ogromnych na pewno.

CAŁE! bez wyjątku, ululane towarzystwo postanowiło się nieco rozerwać. Zaczęli zrywać z mojej działki kalafiory (żeby komuś się nie zapytało niepotrzebnie, jak tam wleźli- mówimy o działce rolnej, nieogrodzonej, a nie działce budowlanej).
Kalafiorów posadziłam sobie 10 szt. a te patafiany zawiane potraktowały to jako cel strzelniczy. Jeden mutant rzucał do góry a reszta strzelała.
Nim do nich dobiegłam, warzywa im się skończyły i zrobili sobie kolejne zawody, tym razem w strzelaniu do pustych puszek po piwie napełnionych żwirkiem z pobocza. Gdyby jeszcze strzelali w stronę drogi. Zrobili to w stronę pastwiska.
Jeśli ktoś choć trochę się orientuje w fizyce czy chemii to wie, że aluminium jest bardzo łatwym do rozdzierania materiałem. O ile śrut (nie wiem czym strzelali ale metal był nieziemsko porozrywany) jest mały i krowa nie ma szans go zjeść, to już ostre, pozawijane kawałki aluminium, wielkości 1-2 cm, jak najbardziej.

No to im zrobiłam awanturę, wyzwisk nie pamiętam, bo adrenalina buzowała. Zaczęły się ich groźby. W końcu znany mi z widzenia , chyba najmniej pijany weterynarz, raczył nieco zgasić moczymordy i zaczęły się wyjaśnienia. I tak zaczęliśmy się przerzucać argumentami.

Po pierwsze: oni płacą gminie, więc mogą wejść gdzie chcą; za te ich składki (?) wójt remontuje mi np drogę;

hm... staliśmy na tzw. dziurze, która tylko gdzie nie gdzie miała asfalt; remontowana była kilka lat wcześniej z jakichś tam pieniędzy województwa i gminy; Panowie nie skomentowali. Panie były tak ubzdryngolone, że podpierały samochód, chichocząc jak siusiumajtki.

Po drugie: jedyny wyjątek gdy nie wolno im wejść na prywatną działkę, to gdybym miała 100 h kalafiora;

hm... czyli, że straty poniesione z tytułu łażenia po uprawie małej są procentowo dużo mniejsze a zrywanie kalafiora i robienie sobie z niego lotek strzelniczych mieści się w ramach szeroko pojętego polowania na zwierzynę? Panowie nie skomentowali.

To zaczęłam ja.
Po pierwsze: strzelanie do puszek nad pastwiskiem!
Komentarz panów: jak padnie krowa to wójt zapłaci odszkodowanie!

hm... jak udowodnię, że to po ich puszce? nikt nie robi sekcji zwłok zwierzęcia; badany jest tylko mózg pod kątem choroby BSE; Panowie nie odpowiedzieli.

Po drugie: czemu zamiast płacić wójtowi, nie strzelają do lisów?
Komentarz: bo nikt nie płaci za zabitego lisa, a śrut kosztuje 70 zł i im się nie opłaca.

hm... w takim razie czy ten śrut, którym strzelali do moich niedoszłych mrożonek i zapiekanek kalafiorowych oraz do śmieci podlegających recyklingowi to jakiś bezpłatny w promocji dostali i dlatego im nie szkoda tracić?
Panowie nie skomentowali.

To im życzyłam aby w tempie szybkim wyp*lali z mojego pola i nigdy, przenigdy nie ważyli się zbliżyć do jego granicy w przyszłości.
I tu się uaktywnił, mocno popychany wiatrem halnym, przewodniczący rady miasta.
Tego właśnie do dziś żałuję, że nie wykorzystałam.
Wręczył swoją komórkę i kazał zadzwonić do wójta, żeby ten potwierdził ich prawo do pobytu na mojej działce.
Telefon oddałam z informacją, że przecież nie znam numeru ale po powrocie do domu skontaktuję się z włodarzem.

Gdyby wtedy moje szare komórki nie rwały się do rękoczynów i nie planowały jak kopnąć jednego z drugim w rodowe klejnoty, to wystarczyło zadzwonić na 997 i powiedzieć, że dwie grupy kompletnie pijanych osób jeżdżą samochodami. Ciekawe jaką minę mieliby panowie policjanci m.in. na widok swojego komendanta i zastępcy burmistrza?
Mądry Polak po szkodzie :/

A tak w akompaniamencie wzajemnych złorzeczeń i wyzwisk rozeszliśmy się w przeciwne strony.

Nie wiem, czy myśliwi rzeczywiście nie mają prawa wchodzić na teren prywatnych gospodarstw, ale od tamtej pory NIGDY! żaden myśliwy nie wszedł na teren mojego. Podobną awanturę urządził im mój sąsiad i nasze dwie działki traktowane są przez koło łowieckie jak zadżumione.

*zgodnie z sugestiami, bo się coraz piekielniej na piekielnych robiło, usuwam :)

koło łowieckie

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 85 (395)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…