Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#64869

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Epopeja kolejowa, rozdział 3546.

Kolej, jaka jest, każdy widzi. A że jestem, można powiedzieć, stałym klientem Intercity (kilka razy do roku podróżuję Z Krakowa do Bydgoszczy i z powrotem), to już widziałam niejedno. Przetrwałam różnorakie opóźnienia i awarie, brak ogrzewania zimą i włączone ogrzewanie latem, brudne i zepsute toalety, strajk kolejarzy, wzywanie policji z powodu kłótni konduktora z pasażerem i związany z tym dwugodzinny postój itd., itp.

Jednak kiedy wracałam do Krakowa w ostatniego Sylwestra, kolej przeszła samą siebie. Do opisania wszystkiego skłoniła mnie właśnie odebrana od listonosza odpowiedź na reklamację, która, szczerze mówiąc, niezbyt mnie satysfakcjonuje. Zastanawiam się, co o tym myślicie i czy walczylibyście dalej o jakąś większą rekompensatę i jak.

Wszystko zaczęło oczywiście na dworcu w Bydgoszczy. Miałam bilet na świetne, wyjątkowo szybkie połączenie do Krakowa z przesiadką w Warszawie. Kiedy dodarłam na peron, zdziwiłam się dość mocno, bo zamiast zwykłego składu z wagonami przedziałowymi podstawiono elegancki, pachnący nowością szynobus made by Pesa. Jedna z toalet (co charakterystyczne) nieczynna, ale nic to. Czysto, ciepło, jasno, miejscówka jest - jedziemy!

Sadzam cztery litery i zabieram się do czytania. I wszystko idzie aż za pięknie, gdy nagle pociąg staje na małej stacyjce i... gasną światła. Myślę: nic to, zaraz będzie jasno (było jakoś po 7 rano), jedźmy, bo mi przesiadkę w Warszawie diabli wezmą. Tymczasem stoimy... i stoimy. Elektryczność wyraźnie nie działa, albo nie działa częściowo, bo zapalają się i gasną mniejsze elementy (wyświetlacze cyfrowe i światełka przy drzwiach). Zaczyna się robić zimno, bo ogrzewania też widać padło. Obsługa biega w tę i z powrotem. Po jakimś czasie wreszcie zapala się światło i ruszamy. Obsługa podaje komunikat, że mamy z powodu awarii 40 minut opóźnienia i proszą o zgłaszanie, gdzie kto się przesiada.

Ponieważ, jak mówiłam, jestem raczej kolejowym weteranem, nie przeraziłam się za bardzo. Wykonałam kilka telefonów do brata przed komputerem, żeby ustalić, czym pojadę dalej do Krakowa, jeśli przesiadka mi ucieknie. Jak zapewne wiecie, na trasie Warszawa-Kraków śmiga od niedawna radośnie Pendolino. Odkąd jest, sypią się skargi na to, że zmniejszyła się ilość normalnych połączeń na rzecz drogiego Pendolino. Coś w tym musi być, bo w ciągu następnych kilku godzin jechały do Krakowa dwa dumne Pendolino oraz jeden pociąg TLK przez Kielce. Kto podróżuje na trasie Warszawa-Kraków, wie, że połączenie przez Kielce jest zupełnie nieopłacalne, bo trwa ok. 5h zamiast ok. 3h.

Dowiedziawszy się się, jak połączenia stoją, zaklęłam pod nosem i zaczęłam kombinować. No przecież najbliższy pociąg to Pendolino, może więc jeszcze ta podróż nie jest stracona?* Konduktor też kumał czaczę (pozdrowienia zresztą dla obsługi tego pociągu, bardzo ogarnięci i uprzejmi) i dzwonił się dowiadywać, czy ja i inni jadący do Krakowa możemy jechać Pendolino, ale otrzymał odpowiedź odmowną. Niezrażona postanowiłam dowiadywać się jeszcze w kasach, bo wiadomo - wersja może po drodze ulec zmianie. Poza tym byłam ciekawa, jakim prawem odmawiają nam przesiadki na Pendolino i gdzie jest taki zapis w regulaminie. Możecie powiedzieć, że to bezczelne żądać przejażdżki Pendolino za trzy dychy xD, że to byłoby za dobrze, ale skoro mieliśmy teoretycznie do tego prawo...

Wysiadka na dworcu Warszawa Zachodnia i tu ciekawostka. Na peronie konduktora zagadnęli jacyś studenci i usłyszałam, ni mniej, ni więcej: "Proszę Panów, jak jedziecie do Krakowa, to uważajcie, oni ten skład na pewno trochę oczyszczą i puszczą dalej w trasę do Krakowa". Tymczasem pofatygowałam się do kas, bo konieczne jest w takich wypadkach opisanie biletu. Panie w kasach powtórzyły śpiewkę o niemożności przesiadki na Pendolino, a powodem miała być... a jakże, awaria. Podobno padł system rezerwacji, więc nie mogły nam wystawić miejscówki**. W przypadku normalnego ekspresu wsadzili by nas tam i tak, każdy usiadłby gdzie wolne albo stał, ale przeca hołota na stojąco na korytarzu nie pojedzie pięknym Pendolino, oj nie. Pozostało więc jedynie beznadziejne połączenie przez Kielce. Zrezygnowana kazałam sobie ostemplować ten bilet i powlokłam się na peron.

Przydługa ta historia, ale weźcie teraz głęboki oddech. Trzymajcie się kapeluszy, bo jazda dopiero się zaczyna.

Kiedy podstawiono pociąg do Krakowa... zgadliście? Tak, to był ten sam skład z Pesy. Intercity wysłało w trasę po raz drugi TEN SAM SKŁAD, O KTÓRYM WIADOMO BYŁO, ŻE JEST NIE DO KOŃCA SPRAWNY. Jest na to co najmniej kilka dowodów:

- takie składy nie jeżdżą często na tej trasie,
- ta sama zepsuta toaleta,
- słowa konduktora na peronie (zresztą jeden z ekipy wiozącej nas do Krk potwierdził, że wiedzieli o awarii).

Na widok grata z Pesy para poszła mi uszami, ale co zrobić. Byłam głodna, zmęczona (planowo powinnam już dojeżdżać do Krk), nic innego nie jechało. Wsiadam i jedziemy. Na kolejnych stacjach pociąg zapełnia się i ludzie stoją wszędzie. Szynobus ma dwa kible, z czego jeden zepsuty. Nie ma lekko, ale bywało gorzej. Byle tylko jechał, byle tylko koła się kręciły...

I znów zgadliście. Poczułam się jak w dniu świra. Pociąg staje na małej stacyjce, światła gasną (tym razem zgasło wszystko - nie działały wyświetlacze, drzwi, ogrzewanie - nic). Sterczymy pośrodku niczego (stacja nie wygląda na czynną i używaną), dwóch bezradnych konduktorów wydzwania do centrali. Siedziałam z przodu, więc słyszałam, jak orzekli, że pociąg nie pojedzie dalej i trzeba czekać na jakiś zastępczy środek transportu.

Tymczasem tłum w środku zaczął się niepokoić i zaczęły się dziać rzeczy nieciekawe. Wiecie ile osób wejdzie do zatłoczonego szynobusa? Też nie wiem, ale pewnie co najmniej 100-150. Zdecydowanie za dużo, by dwóch konduktorów mogło ten chaos opanować. Niektórzy, widząc nazwę stacji (Łęczyca), dowiedzieli się online, że do Krakowa już niedaleko i zaczęli dzwonić po bliskich, by załatwili transport. I chcą wyjść. Łups, drzwi nie działają. Komuś udaje się otworzyć jedne. Łups, nie z tej strony - wychodzą na torowisko, nie na peron. Konduktor się drze: "Nie na tory!", ktoś się drze: "Ludzie, tu Pendolino jeździ, nie na tory!" i to dopiero powstrzymuje tłum :)

W końcu zapada decyzja, że będzie przejeżdżał jakiś ekspres i zabierze nas do Krakowa. Trzeba wysiąść, udaje się otworzyć jedne drzwi na peron. Słyszę piski - okazuje się, że przecież schodki pomagające wysiąść są na prąd i nie wysuwają się, a na starej stacyjce peron niziutki. Czeka nas więc skok ponad metr w dół (z bagażami w rękach), dzięki Bogu, że jechali głównie studenci, a więc osoby młode. Kilka starszych musieli chyba wynieść na rękach, bo nie wiem, jak wysiadły.

Jeszcze gorzej w drugą stronę - wgramolić się do wysokiego pociągu tłumowi ludzi z torbami też łatwo nie jest, zwłaszcza że rozbiegają się bez kontroli i wsiadają jak popadnie, również od strony torowiska. Może wydaje się mało piekielne, ale znacie psychologię tłumu. Wszyscy skakali pospiesznie na ten peron, a potem ładowali się chaotycznie do podstawionego pociągu. Moim zdaniem cud, że nikt sobie czegoś nie zrobił, nie wpadł pod pociąg. W końcu w mało komfortowych warunkach (bo zawartość dwóch składów skiszona do jednego) docieramy do Krakowa - w moim przypadku w sumie 6 h później, niż to było planowane.

Podsumowując:
- Intercity świadomie puściło w trasę niesprawny skład,
- nie można było się przesiąść na Pendolino z powodu awarii systemu,
- brak kontroli nad tłumem i chaos podczas przesiadki,
- moja podróż wydłużona z 6 do 12 h.

Kilka dni później zaniosłam do biura obsługi Intercity reklamację. Czego byście żądali na moim miejscu? Zawnioskowałam o zwrot pełnej kwoty za bilet, naiwnie licząc, że może jeszcze dorzucą coś w bonach, zniżki jakieś. Wiecie, co przeczytałam w odpowiedzi? Że przecież umożliwiono mi dalszą podróż, więc czego chcę? Z powodu opóźnienia wynoszącego ponad 60 min. przysługuje mi zwrot 50% ceny biletu. Może i tak, może i jest to zgodne z regulaminem, ale uważam, że za takie warunki podróży nie powinna im się należeć ani złotówka.

Przypomnę, że to nie było zwykłe spóźnienie spowodowane jedną awarią, bo to można zrozumieć - maszyny czasem się psują. Ale podstawiono ten pociąg po raz drugi i to właśnie mam pretensje. Wychodzi na to, że mogą bezkarnie podstawiać zepsute pociągi i zarabiać na tym pieniądze.

Co myślicie - czy ja jestem zbyt roszczeniowa? A jeśli nie, co jeszcze można zrobić?

*Dla tych, co nie znają kolejowych zasad, przypomnę, że jeśli tracimy połączenie z winy przewoźnika, to przysługuje nam przejazd najbliższym środkiem transportu w ramach naszego biletu. Kiedyś już udało mi się z tego prawa skorzystać, dzięki czemu przejechałam się eleganckim ekspresem na moim bilecie Tanich Lini Kolejowych.
**Tak też uargumentowano to w odpowiedzi na reklamację.

Intercity

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 284 (386)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…