Mam psinę znajdę, Perełkę.
Przed wyjazdem na Lubelszczyznę okazało się, że młoda ma alergię na drób - czyt. wymiotuje i drapie się jak szalona, kiedy ktoś nieopatrznie poda jej kawałek mięsa z kurczaka/innego latającego ptactwa. Wszystkim znajomym oraz osobom z rodziny osiadłej w tym miejscu dało się przetłumaczyć, żeby w przypadku grilla/inszych spędów nie dawali mojemu psu takich specjałów, bo to może się źle skończyć.
Głupota uderzyła jednak z najmniej spodziewanej strony. Mój ojciec chrzestny (typowy gbur, prostak i cham), mieszkający tak jak my na Pomorzu, przyjechał w rodzinne strony na tydzień i od razu zaczął się szarogęsić.
Wczoraj przy okazji grilla podał młodej, pałętającej się po podwórku, kawał kurczęcego udka (mimo że znajomi taty i sam tato mu mówili "ona tego nie może jeść!”). Akurat wyszłam z domu, niosąc naręcze talerzy, kiedy zobaczyłam młodą, z lubością jedzącą kurczęce mięso. Aż mną zatelepało.
Odstawiłam kruchy ładunek w bezpieczne miejsce, pytając mega wqwiona 'KTO. JEJ. TO. DAŁ?!' i wyrywając, ile się dało z psiej mordki. Odezwał się mój ojciec chrzestny.
OC - Ja jej to dałem, czego krzyczysz?!
BC - Do stu diabłów, ona ma alergię na drób!
OC - Aaa tam, pierniczysz bzdury. Nic jej nie będzie! Alergia, phi (z głupawym uśmiechem).
Porwałam psa pod pachę i ruszyłam do domu, modląc się, żeby Perła nie rzygała. Nieskutecznie. Dwie godziny i dwa stosiki wymiocin później wsiadłam z młodą w auto, udając się do weterynarza.
Mała dostała 3 zastrzyki, a weterynarz nie mógł uwierzyć w głupotę idioty zwanego moim chrzestnym.
Przed wyjazdem na Lubelszczyznę okazało się, że młoda ma alergię na drób - czyt. wymiotuje i drapie się jak szalona, kiedy ktoś nieopatrznie poda jej kawałek mięsa z kurczaka/innego latającego ptactwa. Wszystkim znajomym oraz osobom z rodziny osiadłej w tym miejscu dało się przetłumaczyć, żeby w przypadku grilla/inszych spędów nie dawali mojemu psu takich specjałów, bo to może się źle skończyć.
Głupota uderzyła jednak z najmniej spodziewanej strony. Mój ojciec chrzestny (typowy gbur, prostak i cham), mieszkający tak jak my na Pomorzu, przyjechał w rodzinne strony na tydzień i od razu zaczął się szarogęsić.
Wczoraj przy okazji grilla podał młodej, pałętającej się po podwórku, kawał kurczęcego udka (mimo że znajomi taty i sam tato mu mówili "ona tego nie może jeść!”). Akurat wyszłam z domu, niosąc naręcze talerzy, kiedy zobaczyłam młodą, z lubością jedzącą kurczęce mięso. Aż mną zatelepało.
Odstawiłam kruchy ładunek w bezpieczne miejsce, pytając mega wqwiona 'KTO. JEJ. TO. DAŁ?!' i wyrywając, ile się dało z psiej mordki. Odezwał się mój ojciec chrzestny.
OC - Ja jej to dałem, czego krzyczysz?!
BC - Do stu diabłów, ona ma alergię na drób!
OC - Aaa tam, pierniczysz bzdury. Nic jej nie będzie! Alergia, phi (z głupawym uśmiechem).
Porwałam psa pod pachę i ruszyłam do domu, modląc się, żeby Perła nie rzygała. Nieskutecznie. Dwie godziny i dwa stosiki wymiocin później wsiadłam z młodą w auto, udając się do weterynarza.
Mała dostała 3 zastrzyki, a weterynarz nie mógł uwierzyć w głupotę idioty zwanego moim chrzestnym.
Ocena:
239
(339)
Komentarze