Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#68970

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
A propos wysypu historii kasjerek nt. tego, że klienci nigdy nie mają drobnych - opowieść z drugiej strony barykady.

Mam prawie pod domem sklep osiedlowy - jest tam chyba od czasów, kiedy moi rodzice byli dziećmi, drożej niż w markecie, więc wiadomo - chodzi się tam tylko po jakieś pierdołki jak czegoś braknie.
Jakieś 3 lata temu sklep wszedł do sieci sklepów i dostał nową kierowniczkę. Wtedy też zaczęły się problemy z drobnymi - ale tylko kiedy ona stała na kasie (a zdarzało się to często).

Jak idę na małe zakupy to nie biorę siatki ani torebki, więc nie mam gdzie schować portfela. Biorę piątkę czy dyszkę, czasami świeżo po śnie i w pidżamie po bułki, czasem w fartuchu z kuchni, wiecie jak to wygląda.
Praktycznie od samego początku awanturowała się, że nie ma wydać (z 10 złotych do produktu za 2.95 czy inne podobne), była "dłużna grosika/dwa/pięć", wydawała resztę na kilogramy - ot, wpadła na pomysł "odegrania się" na klientach za to, że nie płacą odliczonej kwoty - nie wiem czemu sobie mnie upatrzyła, może innym ludziom też to robiła, ale ze mną nie powinna była zaczynać. Znosiłam to przez 2-3 miesiące, a bywałam tam często. Jako że nie miałam najmniejszej ochoty nosić ze sobą portfela ani nie miałam też ochoty chodzić z toną złomu, gdy ten portfel brałam, postanowiłam, że jej odpłacę.

Zaczęło się niewinnie - byłam asertywna i nie zgadzałam się na to, żeby "była dłużna" końcówkę. Okazało się, że jednogroszówki miała w kasie i mi je mogła wydać, tylko wcześniej znalazła się uprzejma idiotka, która się o nie nie wykłócała. Oczywiście dalej narzekała, że nie mam odliczonej kwoty i wydawała mi w niskich nominałach. Spróbowałam z nią porozmawiać na temat posiadania większej ilości drobnych ("grubszych" jak choćby złotówki czy dwójki) to kazała mi się nie wtrącać - tak się bawić nie będziemy.

Parę dni później (dzień wypłaty) przyszłam chwilę po otwarciu sklepu kupić bułki. Ze stówą. Odmówiłam odejścia od kasy i stałam tam tak długo, aż dostałam resztę co do grosza. Na pytanie o drobne odpowiedziałam, ze to nie jej interes. Następnego dnia poszłam po jogurt. Również ze stówą. Z odważną miną wzięłam resztę (same niskonominałowe monety, żadnego banknotu). Trzeciego to samo. Czwartego na mnie nawrzeszczała i zagroziła, że przestanie mnie obsługiwać. Przeprosiłam i z miną niewiniątka obiecałam, że to się więcej nie powtórzy.

Przez najbliższe 3 tygodnie kicałam do nieco dalszego sklepu, skrzętnie zbierając drobne (część arsenału już miałam), rozbijając skarbonkę i wyciągając stare grosze ze szpar w podłodze... Potem poszłam do sklepu. Miałam woreczki posortowane po 5 złotych, które potem zsypałam do jednego, gdy włożyłam produkty do koszyka i policzyłam, ile muszę za nie zapłacić. Gdy podeszłam do kasy z odliczoną kwotą (dajmy na to 29, 17 złotych) w bilonie (najwyższy nominał to 20 gr) i poprosiłam o przeliczenie, nie chcąc, by sklep był stratny, z uśmiechem stałam, znosząc jej upiorne spojrzenie. Potem poprosiłam o jednorazówkę, rzucając na blat 7 groszy (była na nim część pieniędzy, które dałam za zakupy) i powiedziałam, że chyba wrzuciłam o 4 grosze za dużo i proszę o przeliczenie kasy.
Usiłowała mnie spławić, ale wtedy we mnie włączył się diabeł. Tak jak ona wcześniej - zaczęłam wrzeszczeć i wyzywać ją od oszustek, żądając przeliczenia kasy. Prawdopodobnie żebym się odczepiła poszła gdzieś z kasetką (nie wiem czy liczyć, czy tylko posiedzieć), zostawiając jedną kasjerkę, która kursowała między działem mięsnym a drugą kasą (klienci byli bardzo zadowoleni). Gdy wróciła po kilkunastu minutach, spokojnym tonem wytłumaczyłam jej, że jej podejście do klienta jest bardzo złe - miałam nadzieję, że skoro poznała tę przyjemność na własnej skórze to przestanie mi wydawać w klepakach.
Przyszłam parę dni później po śmietanę czy inną drobnostkę - chyba z pięciozłotówką. Mimo że byłam jedynym klientem, kierowniczka siedziała za kasą i plotkowała z obsługą działu mięsnego. Grzecznie poprosiłam o obsłużenie - parę minut później (bo trzeba skończyć gadać) z wielkim fochem zaczęła mnie kasować. Gdy dałam monetę, kierowniczka znowu zaczęła na mnie krzyczeć, że nie mam odliczonej kwoty. Odłożyłam śmietanę. Wyszłam. Nie poszłam tam więcej, a każdemu zainteresowanemu (bardziej lub mniej) odradzam zakupy w tym sklepie.

A, przestałam tam chodzić ze 2 lata temu.

Byłam piekielna? Cholernie! Ale nie cierpię, kiedy obsługa sklepu, w którym zostawiam pieniądze (może i niezbyt duże, ale sklep bez klientów się nie utrzyma) traktuje mnie jak trędowatą i wypowiada mi wojnę, ponieważ nie potrafi przed otwarciem obiektu wsadzić do kasetki paru złotych.

A kierowniczka załatwiła sklep na cacy - znowu zmienili sieć, organizują konkursy i promocje, mają kolorowy baner nad wejściem. Niestety klientów nie przybywa - jak raz fama poszła to trudno ją zmienić... Widocznie nie tylko mnie do siebie zniechęcili.

sklepy

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (251)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…