Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#71077

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opiszę kilka sytuacji o tym, jak łatwo naciągnąć ludzi.

1. Na wakacjach zaczęłam mieć problem z zębem. Poszłam do lekarza i zapadł wyrok - leczenie kanałowe. Zapytawszy o koszt takiej "przyjemności", usłyszałam w odpowiedzi - 500 zł. OK, kwota zawrotna (jak dla mnie), no, ale takie są realia. Od znajomych dowiedziałam się, że w innych gabinetach też płacili mniej więcej tyle samo (kanałówki nie wykonuje się na NFZ, trzeba robić prywatnie). Z racji tego, że wtedy byłam w ciąży, lekarz nie mógł zrobić zdjęcia RTG, tylko rozpoczął leczenie, za co zapłaciłam 100 zł.

Dostałam polecenie, aby na zakończenie leczenia przyjść już na jesieni, po porodzie. Ale, wiadomo - nowy członek rodziny to nowe wydatki. W końcu, ledwo ledwo, udało mi się uzbierać wystarczającą kwotę, więc zadzwoniłam, żeby się zarejestrować. Przy okazji chciałam się upewnić, jaką kwotę mam zapłacić. Usłyszałam, zgodnie z oczekiwaniem, że 400 zł.

Zapisałam się więc - dzień ten a ten, godzina taka i taka. Już mówię dziękuję i do widzenia, kiedy w słuchawce słyszę:
- No, i jeszcze wypełnienie, to będzie koszt do 200 zł.
Zamurowało mnie.

Czy ja się mylę, czy jeżeli pytając na początku o całość leczenia, mam na myśli też wypełnienie? Jak lekarz wyobraża sobie leczenie kanałowe bez wypełnienia dziury pod koniec?

Podzwoniłam trochę po innych gabinetach - okazało się, że kwoty rzędu 400 - 500 zł zawsze są podawane razem z wypełnieniem, zaś dentyści nie rozbijają kwoty na części, bo wypełnienie jest przy leczeniu kanałowym czymś oczywistym.
Zastanawiam się, co robić w tej sytuacji...


2. Sytuacja sprzed około dwóch lat. Padł tłumik w wysłużonym cinqucento, którym tymczasowo jeździłam. Szybko podjazd do najbliższego mechanika i pytanie o koszty.
- 65 złotych.

Nauczona doświadczeniem z różnego rodzaju mechanikami, pytam:
- Czyli przy odbiorze samochodu będę musiała zapłacić 65 złotych, tak? - i otrzymuję odpowiedź twierdzącą.

Po kilku godzinach wracam po autko, które jeszcze wisiało w powietrzu. Wyciągam pieniądze, i...
- Należy się 115 złotych.
- No moment, ale mówił pan 65...
- To tłumik! A robocizna gdzie?!

Co miałam robić? Człowiek był młody i głupi, a samochodzik potrzebny i w powietrzu (gdybym nie zapłaciła, kto wie, co by się z nim "przypadkiem" stało), więc zapłaciłam... Ale do dziś się zastanawiam - może niezbyt wyraźnie pytałam na początku, ile mam zapłacić?


3. I ostatnia sytuacja - tym razem opowiedziana przez kogoś znajomego. Gdyby nie to, że jest to zaufana osoba, nigdy bym nie uwierzyła.

Na pewnym kierunku jednej z uczelni pojawiła się informacja o niezwykle ważnym kursie. Kwota za miesiąc to 200 złotych - podobno bardzo niska, jak za tego typu zajęcia, więc zapisało się multum osób, zwłaszcza że kurs miał trwać właśnie miesiąc, więc rachunek jest prosty.

Studenci nie dowierzali - 200 zł? Na pewno? Bez ściemy? Kilka osób postanowiło osobiście pofatygować się do biura organizatora, i każdy z nich otrzymywał tę samą odpowiedź - tak, kwota za kurs to 200 zł za miesiąc.

Za kurs można było zapłacić po jego zakończeniu. Jednak jeden ze studentów, jako że chciał mieć spokój, udał się do sekretariatu, dzierżąc w łapce banknot z Zygmuntem Starym. I co usłyszał?
- 500 złotych poproszę...

Student zdziwiony - kurs ma trwać miesiąc, za miesiąc 200 zł, więc o co chodzi...?
Okazało się, że kurs rzeczywiście ma trwać miesiąc. Z tym że był to kurs skondensowany - 2,5 miesiąca w ciągu czterech tygodni... No, a za 2,5 miesiąca wychodzi 500 zł...
Prawie wszyscy się wypisali, i nie widzę w tym nic dziwnego.


I teraz pozostaje pytanie - czy są jeszcze na tym świecie uczciwi ludzie?

wszędzie

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 250 (266)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…