Niedziela, godziny mocno popołudniowe.
Jadę pociągiem. Pociąg nie był zatłoczony, ale siedziało w nim sporo ludzi, m.in. bohaterowie mojej opowieści - kobieta po czterdziestce i chłopiec w wieku 6-7 lat.
Miałam do przejechania kilka stacji, przejazd miał mi zająć około godzinę. Rozsiadłam się na miejscu, wyjęłam książkę i planowałam rozkoszować się podróżą. Nie było mi to jednak dane, właśnie dzięki wspomnianej parce.
Chłopiec płakał. Nie, błąd, chłopiec wył. Darł się jakby go obdzierali ze skóry. Po prostu siedział i krzyczał. Jego opiekunka (może matka, nie wiem) siedziała obok i zachowywała się jakby miała w uszach stopery. Wrzaski dziecka nie robiły na niej żadnego wrażenia. Na początku starałam się to ignorować, choć nie czułam się zbyt komfortowo. Myślałam, że mały w końcu znudzi się tym "płaczem" i zamknie jadaczkę, wręcz modliłam się, żeby znużony usnął. Daremne jednak były moje prośby, bo dzieciak rozkręcał się coraz bardziej. W końcu od jego wrzasku zrobiło mi się niedobrze, poczułam, że kręci mi się w głowie i zaraz zemdleję. Wstałam i podeszłam do chłopca.
Ja: - Czy mógłbyś się uspokoić? Nie jesteś tutaj sam.
Zauważyłam, że reszta pasażerów jakby odetchnęła z ulgą, że ktoś w końcu wstał i zainterweniował. Narosła we mnie wściekłość - każdemu to przeszkadzało, ale nikt nie przerwał tego wątpliwej jakości koncertu, pewnie gdybym nie wstała, dzieciak wyłby do samej stacji końcowej.
Mateczka/opiekunka na mój widok nastroszyła się jak kwoka. Przyciągnęła dziecko do siebie, całe czerwone od płaczu i krzyku.
Pani: - Co jest, urwa! To nawet dziecko już w p*****lonym pociągu nie może sobie popłakać?! Wszystko ci w dupie przeszkadza?!
Ja: - Proszę go uciszyć, bo mnie od tego wrzasku głowa boli.
Pani: - To masz problem.
Myślę sobie - policzymy się inaczej. Poszłam do konduktora, bo naiwna myślałam, że on zainterweniuje. Co usłyszałam od kierownika pociągu? "Jeśli ta pani i jej synek mają ważne bilety, to ja nic nie mogę zrobić".
Koniec końców przeniosłam się z przedziału na korytarz, bo naprawdę nie mogłam tego wytrzymać. Krzyk dzieciaka było słychać nawet przez zasunięte drzwi. A pani przy wysiadaniu nie omieszkała na mnie wpaść i prawie mnie przewrócić.
Jadę pociągiem. Pociąg nie był zatłoczony, ale siedziało w nim sporo ludzi, m.in. bohaterowie mojej opowieści - kobieta po czterdziestce i chłopiec w wieku 6-7 lat.
Miałam do przejechania kilka stacji, przejazd miał mi zająć około godzinę. Rozsiadłam się na miejscu, wyjęłam książkę i planowałam rozkoszować się podróżą. Nie było mi to jednak dane, właśnie dzięki wspomnianej parce.
Chłopiec płakał. Nie, błąd, chłopiec wył. Darł się jakby go obdzierali ze skóry. Po prostu siedział i krzyczał. Jego opiekunka (może matka, nie wiem) siedziała obok i zachowywała się jakby miała w uszach stopery. Wrzaski dziecka nie robiły na niej żadnego wrażenia. Na początku starałam się to ignorować, choć nie czułam się zbyt komfortowo. Myślałam, że mały w końcu znudzi się tym "płaczem" i zamknie jadaczkę, wręcz modliłam się, żeby znużony usnął. Daremne jednak były moje prośby, bo dzieciak rozkręcał się coraz bardziej. W końcu od jego wrzasku zrobiło mi się niedobrze, poczułam, że kręci mi się w głowie i zaraz zemdleję. Wstałam i podeszłam do chłopca.
Ja: - Czy mógłbyś się uspokoić? Nie jesteś tutaj sam.
Zauważyłam, że reszta pasażerów jakby odetchnęła z ulgą, że ktoś w końcu wstał i zainterweniował. Narosła we mnie wściekłość - każdemu to przeszkadzało, ale nikt nie przerwał tego wątpliwej jakości koncertu, pewnie gdybym nie wstała, dzieciak wyłby do samej stacji końcowej.
Mateczka/opiekunka na mój widok nastroszyła się jak kwoka. Przyciągnęła dziecko do siebie, całe czerwone od płaczu i krzyku.
Pani: - Co jest, urwa! To nawet dziecko już w p*****lonym pociągu nie może sobie popłakać?! Wszystko ci w dupie przeszkadza?!
Ja: - Proszę go uciszyć, bo mnie od tego wrzasku głowa boli.
Pani: - To masz problem.
Myślę sobie - policzymy się inaczej. Poszłam do konduktora, bo naiwna myślałam, że on zainterweniuje. Co usłyszałam od kierownika pociągu? "Jeśli ta pani i jej synek mają ważne bilety, to ja nic nie mogę zrobić".
Koniec końców przeniosłam się z przedziału na korytarz, bo naprawdę nie mogłam tego wytrzymać. Krzyk dzieciaka było słychać nawet przez zasunięte drzwi. A pani przy wysiadaniu nie omieszkała na mnie wpaść i prawie mnie przewrócić.
Ocena:
209
(283)
Komentarze