Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#72278

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie tak dawno wpadł tutaj wpis o tym, jaką przyszłość mają młodzi lekarze. Postanowiłam, że też się podzielę czymś ze swojej strony, choć ja jeszcze studiuję.

Otóż, ambitny uczeń po liceum pójdzie sobie na studia naukowe i pełen nadziei i pasji przysiądzie do pierwszych całek i różniczek. Pierwszy rok mu minie, ale na kolejnych zaczyna gromadzić wiedzę, którą niewiele osób może się poszczycić. Modele atomów - ten Bohra był najłatwiejszy, student uczy się rozłożenia elektronów na powłokach, sił między nukleonami i samej ekspozycji nukleonów, uczy się kwarków, jak ewoluują, jak się zachowują przy rozpadach. Student uczy się całek, podwójnych, potrójnych, hiperbolicznych, wszelkich "sztuczek" do ich wyliczania. Uczy się szacować, poprawiać ciągle funkcje, których początkowo nie zna, ponieważ każdy przypadek jest inny. Uczy się rozwijania funkcji w szereg Tailora, Laplasjanu, funkcji Lagrange'a, pamięta każdą tabelkę ich właściwości, w jakich przestrzeniach działają. Uczy się całej analizy Fouriera. Do tego dochodzi wiedza specjalistyczna, której tu oszczędzę.
Tego uczy się w rok. Na kolejnych latach kolejne partie wiedzy, często rosnące jak 2 do potęgi x.

Student z taką ilością wiedzy ma też świadomość, że nie wykorzysta jej, jeśli nie osiągnie doktoratu, a jeśli osiągnie doktorat, to aby dalej rozwijać pasję, najlepiej aby wyjechał. Zatem powinien się nauczyć języka angielskiego perfekt, a przy okazji dobrze by było nauczyć się też języka kraju, do którego się wybiera - bowiem Wielka Brytania też nie jest pionierem w kwestiach odkryć, a do USA o wizę nie tak łatwo. No chyba że Kanada...

Dlaczego nie Polska? W Polsce pracę najłatwiej by mu było zyskać na uczelni, w roli naukowca-teoretyka oraz wykładowcy. A student widzi swoich profesorów i nieraz słyszy. Nasza uczelnia nie przyjmuje nowych pracowników, bo nie ma pieniędzy, na innych uczelniach etat wykładowcy z tej dziedziny, to 2-3 tysiące brutto.
Rok temu musieliśmy odbyć poważną rozmowę z człowiekiem wysłanym przez władze uczelniane. Ta rozmowa się odbywała, ponieważ władze wolałyby zamknąć nasz instytut, ponieważ przynosi straty, a i studentów mało. To prawda, mało nas (piątka na trzecim roku), bo studia są trudne i niepewny jest zawód. To prawda, instytut jest mało dochodowy, bo wykładowcy są pasjonatami, nie katami - oni CHCĄ nas nauczyć i tłumaczą po cztery-pięć razy, dzięki czemu niewielu studentów jest "uwalonych". A ponadto trzeba wykładowcom płacić, remont czasem robić, ostatnio ktoś nam się włamał do budynku i go okradł z kilku rzeczy.

I załóżmy, że taki student kończy te studia, zostaje w Polsce, a więc zostaje wykładowcą, bowiem Polska nie posiada ośrodków badań naukowych. Ten student, zarabiając uczelnianą pensję, spotyka "kolegę" ze szkoły - ktoś, kto po liceum założył firmę i obecnie zarabia 7 tysięcy brutto na miesiąc.

Nie warto być naukowcem, moi państwo.
W sytuacji mojej (studenta wydziału fizyki, kierunek zachowam dla siebie) jest także dwoje moich znajomych. Jedno na archeologii, drugie na hipologii (nauka o koniach, jakby ktoś nie wiedział). Oboje gromadzący ogromną wiedzę, dla mnie często z kwestii niepojętych (pewnie moje aspekty też się im takie wydają), oboje mają świadomość, że o pracę w zawodzie ciężko.

Są studenci, są studia i wykładowcy. Na rynku nie ma konkurencji - ludzie po takich studiach ze sobą współpracują, często dobierają się w zespoły. To rynku nie ma, a fizyk, archeolog, czy hipolog nie otworzy własnej kancelarii, czy własnego gabinetu, by łączyć pasję z planem na życie.

Piszę to, bo momentami mną telepie przez takie myśli. Studiuję i będę studiować dla wiedzy, ale wiedzą się nie najem.

Polska

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 87 (177)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…