Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#72577

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Jestem złodziejką kotów. Poważnie.
Spłonę w piekle.

Mam sąsiadów. Patologicznych. W skrócie: całe mnóstwo dzieciów (większość z FAS), codzienne dawanie w palnik, wrzaski, brud, smród, gnój... fuj. Mają dom 1,5 m od granicy z nami, okna "jaskółki" skierowane na nasze podwórko. Od czasu do czasu podpite gówniarze wrzeszczą w naszą stronę wyzwiska przez te okna właśnie. Kilka razy zdarzyło im się powypisywać nieładne i niezbyt poprawne ortograficznie sentencje na naszych meblach ogrodowych. Folklor.

Mają zwierzęta. Pieski (nie)małe dwa. Oba na 1,5 m łańcuchach. Całe zasrane życie. Dobre serca ludziska mają, to przygarnęli, a co.

Dwa lata temu mieli kocura. Co to była za bida. Śmierdzące, sierść posklejana, oczy zaropiałe. No i był zdechł sobie po roku, niech mu myszy tańczą w raju.

Sprawili sobie zatem nowego. I tu zaczyna się historia właściwa.

Jakoś w grudniu przypałętał się do nas mały kotek. Mój Chłopak woził na podwórzu drewno, a ta mala ciamajda, nazwijmy go Mruczek, nie odstępował Go na krok.

Mały, śmierdzący, gruby, sierść posklejana jakimiś smarkami, można się było domyślić czyja to zguba. Przymilny łobuziak niesamowicie. Przychodził do nas "pomiziać się" codziennie. Nie odstępował na krok. To jeden z takich kociaków, które sygnalizują chęć miziania, poprzez przyciąganie łapkami ludzkiej ręki. Taki sprytny.

Zasiedział się u nas. Bardzo go polubiliśmy. Po dwóch tygodniach stwierdziliśmy, że można by mu kopsnąć jakieś żarełko.

Kryste Panie, jak on się na to rzucił.

Od tego czasu dostaje regularnie jedzonko, codziennie, z rana. U nas.

Schudł. Wyszło na to, że brzuszek miał spuchnięty z głodu.

No i jest nasz. Oczywiście spodziewam się pretensji, że ukradłam, porwałam, uprowadziłam... Na swoje usprawiedliwienie powiem Wam tak: gdyby Mruczek dostał choć odrobinę miłości/jedzonka od swoich właścicieli, to przebywałby połowę czasu u nich, połowę u nas. Ba, kto wie, czy w ogóle by do nas przyszedł. Ale on tam nie wraca. Wcale już. A ja go nie wyrzucę.

Piszę o tym teraz, bo wczoraj (ale się szybko zorientowali) z "jaskółki" spłynęły na mnie obelgi pijanego Czarusia (akurat wieszałam pranie, Mruczek mi się miział o nogi):
- Oddawaj mojego kota, j*bana dzi*ko! Idiotko pie*dolona!
Cóż, odkrzyknęłam:
- Ależ proszę go sobie wziąć, na sznurku nie trzymam.
- Zamknij ryj suko! Złodziejka! Zaraz tam przyjdę i ci przy*ebię ku*wo!

Cóż, uszy mi trochę zwiędły, zrobiłam, co miałam do zrobienia i uciekłam do domu. Z własnego podwórka.

A kotek? Kotek jest lśniący, najedzony, odrobaczony. Regularnie głaskany. Jakby szczęśliwy.

Ale macie prawo w tej historii ocenić mnie, jak chcecie. Krystaliczna nie jestem, wiem o tym.

Ale chyba było warto.

Kotek

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 400 (430)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…