Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#73015

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Godziny wczesnowieczorne. Wracam z pracy, wstępuję do oddziału Poczty Polskiej. Zamierzam wysłać list polecony.

Jak zwykle wita mnie spora kolejka. Grzecznie się ustawiam na końcu ogonka; chcę kupić kopertę na list, aby potem ją zaadresować i - odstawszy kolejkę po raz drugi - nadać w okienku. Nic nie poradzę: adresowania przy okienku nie lubię, bo przedłuża to czas obsługi i działa na nerwy innym.

Mimo, że to XXI wiek i w miastach stoją automaty z batonikami, napojami, kawą, prezerwatywami, zabawkami, zniczami oraz innymi bzdurami, to na pomysł wynalezienia pocztowego automatu do kopert nikt nie wpadł. Oddzielnego okienka na zakup takich rzeczy poczta też oczywiście nie ma. Samodzielne stojaki, z których brało się koperty i podobne artykuły, zostały usunięte: Janusze biznesu kradli te cenne, warte kilkadziesiąt groszy artefakty.

Po bez mała półgodzinie zdobywam upragnioną kopertę, staję z boku i adresuję. W międzyczasie słucham, jak starszy pan chce w okienku zrobić wpłatę na 240 tysięcy złotych. Pani rozpoczyna próby dokonania transakcji, jednak "w komputerze pokazuje się jakieś coś i ona się boi, bo to dużo pieniędzy".

Zostaje już tylko jedno okienko wolne. Ale działa w tempie mocno spowolnionym, bo obie panie, typowe relikty czasów schyłku PRL-u - nie ubliżam, tylko beznamiętnie stwierdzam fakt - razem próbują opanować ów złowrogi komputer, w którym wciąż wyskakuje zagadkowe "jakieś coś".

Ogólnie oddział ma cztery okienka, ale zawsze działają tylko dwa. Co z pozostałymi? Ot, w jednym stoi pokaźnych rozmiarów obraz rozradowanego papieża w cenie jakiejśtam; w drugim piętrzą się zwały gazet piszących o ogródkach działkowych, małych pieskach, cudach i objawieniach, gotowaniu oraz ekscytującym życiu gwiazd telewizji.

Około 45-letnia pani z kolejki chce pomóc poczmistrzyniom, więc dzwoni do "Michała, który się na komputerach zna", może "on coś pomoże". Niestety, tajemniczy Michał nie jest w stanie na odległość opanować pocztowego oprogramowania.

Kolejka wlecze się jak trup za pogrzebem. W okienkach, gdzieś za opartym o mydło "Biały Jeleń" obrazkiem papieża - tym razem w wersji kieszonkowej - co chwilę piskliwym głosem dzwoni telefon. Panie muszą go odbierać, jednocześnie mając na głowie wciąż nieopanowany komputer i rosnący tłum petentów.

Po kolejnej półgodzinie stania i obserwowania tej szopki mój list został nadany; zajęło to niecałą minutę. Tak, dla tej minuty czekałem godzinę.

Wychodząc, słyszę słowa dwóch konsultantów Banku Pocztowego, którzy siedzieli i bezczynnie zabijali czas. "Świetny obrót, przez cały dzień mieliśmy jednego klienta."

Ja nie winię za ten syf obu pań z okienka (ogólnie całkiem miłych), obu bankowców, listonoszy ani nikogo, kto tam haruje. Ja im współczuję. A szefowi i menadżerom tej instytucji chciałbym napisać wiadomość, która może ich zaskoczyć: na pocztę nie chodzę kupować książek o zdrowym odżywianiu, bateryjek Duracell, wesołych malowanek, szamponów ani podobnego badziewia; ja - jak i inni klienci - chodzę tam, by wysłać lub odebrać przesyłkę. Może usuńcie osoby zajmujące się zamawianiem i dostarczaniem tego "gorącego towaru", a zwolnione etaty przeznaczcie dla młodych i życiowo zaradnych (!) pracowników, którzy zasiądą w pustych dotąd okienkach. Urzędy pocztowe przestaną wyglądać jak odpustowe bazary, a sprawność obsługi się zwiększy. Naprawdę, na tym tylko zyskacie.

list wysyłamy

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 335 (353)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…