Opracowuję dokumentację na pozwolenia na budowę.
Jest taki typ klienta - urzędowy kombinator.
Taki klient przychodzi po dokumentację, płaci za nią, ale ma jakiś organiczny strach przed pchnięciem jej normalną drogą w urzędzie. I kombinuje.
Część piekielnych czytelników dziwi się pewnie w tym momencie, dlaczego mnie to wku... irytuje, skoro płaci.
No bo potem dostaje telefony od pani Bożenki z urzędu typu:
- Pani Talu, mam Pani dokumentacje z 2014 r. i trzeba ją zaktualizować do dzisiejszych wymogów formalnych - chodzi o wygląd okładki i typ opisu budynku. Teraz trzeba odnieść się do podpunktów z rozporządzenia,a kiedyś można było wszystkie informacje ciurkiem zamieścić w litym tekście.
ALBO:
- Pani Talu, mam Pani dokumentacje z 2011, 2013 z lipca i grudnia na fundamenty, dach i strop. A facet mi złożył na jednym piśmie. To jak? Scali to pani w jedną aktualną czy kazać mu wycofać, niech złoży na trzy osobne a Pani będzie te trzy osobne aktualizować?
Wiem, że są biura, które zadzwoniłby w tym momencie do klienta i powiedziały, że nie będą tego robić bez dopłaty ALE wiem, że jak im jeden raz tą dokumentacje odrzucą, to te budynki im zgniją i się zawalą, bo oni się zrażą "bo zapłacili a nie załatwione". I tak niestety zachowuje się większość prywatnych właścicieli zabytkowych obiektów.
Więc potem siedzę jak ten kiep i kleje te daty, wymieniam strony i numeruje po raz drugi i staram się nie irytować i powtarzać sobie, że ja jestem po to, żeby oni ten remont przeprowadzili i ja mam im pomóc, a nie zainkasować kasę i zostawić ich na pastwę własnego oślego uporu.
No i siedzę właśnie nad takim kolesiem, który chce ocieplić budynek razem z dachem. Jako, że muszę docieplić więźbę, to nakładam na nią dodatkowe obciążenie czyli muszę być pewna, że ta więźba to wytrzyma. Czyli wysyłam na miejsce konstruktora, żeby mi tą więźbę obejrzał i zaopiniował. Inwestor konstruktora nie wpuszcza, bo on żadnego konstruktora nie potrzebuje.
Tłumacze, że to do pozwolenia. On na to, że to będą prace bez pozwolenia. Ja na to, że to zabytek i nie ma na zabytkach prac bez pozwolenia. Na to on, że w takim razie mam przewidzieć tylko "impregnacje dachu" i śmieje mi się jełop w twarz i widzę, że on to docieplenie dachu zrobi bez pozwolenia! No niby nie mój problem ale jak mu się ugnie albo pierdo... zawali?
Więc mu mówię, że i tak płaci za dokumentacje, że umowę podpisaliśmy i to, ze ja zatrudniam konstruktora to go dodatkowo nie obciąża, bo to moje koszta które brałam od początku pod uwagę. To ja mam mu teraz robić aneks do umowy i policzyć tysiąc taniej!
Ja na to, że nie i daje mu dokumentacje z konstruktorem, który liczy na mojej inwentaryzacji, z ociepleniem dachu bo tak mam w umowie.
A facet - płacąc i odbierając ode mnie dokumentacje- ze mściwą satysfakcją w głosie:
- A ja i tak nie zaniosę tego do Urzędu miasta!
Czyli w 2018 czeka mnie kolejny telefon od Pani Bożenki.
Jest taki typ klienta - urzędowy kombinator.
Taki klient przychodzi po dokumentację, płaci za nią, ale ma jakiś organiczny strach przed pchnięciem jej normalną drogą w urzędzie. I kombinuje.
Część piekielnych czytelników dziwi się pewnie w tym momencie, dlaczego mnie to wku... irytuje, skoro płaci.
No bo potem dostaje telefony od pani Bożenki z urzędu typu:
- Pani Talu, mam Pani dokumentacje z 2014 r. i trzeba ją zaktualizować do dzisiejszych wymogów formalnych - chodzi o wygląd okładki i typ opisu budynku. Teraz trzeba odnieść się do podpunktów z rozporządzenia,a kiedyś można było wszystkie informacje ciurkiem zamieścić w litym tekście.
ALBO:
- Pani Talu, mam Pani dokumentacje z 2011, 2013 z lipca i grudnia na fundamenty, dach i strop. A facet mi złożył na jednym piśmie. To jak? Scali to pani w jedną aktualną czy kazać mu wycofać, niech złoży na trzy osobne a Pani będzie te trzy osobne aktualizować?
Wiem, że są biura, które zadzwoniłby w tym momencie do klienta i powiedziały, że nie będą tego robić bez dopłaty ALE wiem, że jak im jeden raz tą dokumentacje odrzucą, to te budynki im zgniją i się zawalą, bo oni się zrażą "bo zapłacili a nie załatwione". I tak niestety zachowuje się większość prywatnych właścicieli zabytkowych obiektów.
Więc potem siedzę jak ten kiep i kleje te daty, wymieniam strony i numeruje po raz drugi i staram się nie irytować i powtarzać sobie, że ja jestem po to, żeby oni ten remont przeprowadzili i ja mam im pomóc, a nie zainkasować kasę i zostawić ich na pastwę własnego oślego uporu.
No i siedzę właśnie nad takim kolesiem, który chce ocieplić budynek razem z dachem. Jako, że muszę docieplić więźbę, to nakładam na nią dodatkowe obciążenie czyli muszę być pewna, że ta więźba to wytrzyma. Czyli wysyłam na miejsce konstruktora, żeby mi tą więźbę obejrzał i zaopiniował. Inwestor konstruktora nie wpuszcza, bo on żadnego konstruktora nie potrzebuje.
Tłumacze, że to do pozwolenia. On na to, że to będą prace bez pozwolenia. Ja na to, że to zabytek i nie ma na zabytkach prac bez pozwolenia. Na to on, że w takim razie mam przewidzieć tylko "impregnacje dachu" i śmieje mi się jełop w twarz i widzę, że on to docieplenie dachu zrobi bez pozwolenia! No niby nie mój problem ale jak mu się ugnie albo pierdo... zawali?
Więc mu mówię, że i tak płaci za dokumentacje, że umowę podpisaliśmy i to, ze ja zatrudniam konstruktora to go dodatkowo nie obciąża, bo to moje koszta które brałam od początku pod uwagę. To ja mam mu teraz robić aneks do umowy i policzyć tysiąc taniej!
Ja na to, że nie i daje mu dokumentacje z konstruktorem, który liczy na mojej inwentaryzacji, z ociepleniem dachu bo tak mam w umowie.
A facet - płacąc i odbierając ode mnie dokumentacje- ze mściwą satysfakcją w głosie:
- A ja i tak nie zaniosę tego do Urzędu miasta!
Czyli w 2018 czeka mnie kolejny telefon od Pani Bożenki.
Ocena:
270
(292)
Komentarze