Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#73830

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O (kociej) kości niezgody. Będzie długo.

Dwa lata temu przypałętała się do nas kotka. Czarna jak smoła piekielna ze ślepiami żółtymi jak jad żmii. No i kochana, bardzo kochana. Nasze wzajemne relacje od początku zawierały w sobie pewną rezerwę, kotka jest właściwie półdzika - chodzi gdzie chce, a w domu nigdy nie była, bo po prostu sama wejść nie chciała. Nie to nie, nie zmuszamy (podejrzewamy, że ktoś kiedyś ją skrzywdził i stąd ta nieufność). Tata zbił jej ze sklejki budę, żeby miała gdzie się schować i tyle jej wystarczyło. Ponieważ to kotka, szybko też pojawili się "amanci". Ale minęła jedna ruja, potem druga, a kocięta żadne się nie pojawiały. Uznaliśmy po prostu, że kotka jest bezpłodna. A w tym roku niespodzianka - kocięta. Dla nas problem żaden, wręcz przeciwnie, zakochaliśmy się w tych trzech maleństwach i nieba im przychylamy. One też stały się przyczyną piekielności.

Przez płot sąsiadujemy z dziadkami ze strony taty. Nasza działka została właściwie wykrojona z ich dawnej działki i na niej wybudowaliśmy dom. Oczywiście wszystko prawnie zostało uregulowane, a dziadkowie spłaceni.
Ich stosunek do kotów od samego początku był, można powiedzieć, stosunkiem Schrödingera. W jednej chwili wołali kotkę, żeby dać jej jeść, a chwilę później wyganiali miotłą. Biedne zwierzę nie wiedziało jak się zachowywać. Już od dłuższego czasu powtarzamy im, że jak nie chcą, żeby kot im łaził po ich części, to niech go nie karmią. Ale oni dalej swoje.

To rozdwojenie nasiliło się jeszcze po tym, jak kotka się okociła. Póki kocięta były jeszcze niezdarne i strachliwe, to dziadkowie się nad nimi rozpływali, jaki to ten a tamten ładny i oczywiście je dokarmiali. Ale kocięta podrosły, zrobiły się mobilniejsze i bardziej ciekawskie. I to było przyczyną wojny.
Dziadkowie mają mikroskopijny ogródek, na którego punkcie są przewrażliwieni do granic (to właściwie temat na osobną historię). Uprawiają tam kilka ziemniaków, trochę szczypiorku i trochę kwiatków.
Wczoraj nastąpiło przesilenie. Gdy mama wyszła na podwórko i się przywitała naskoczyli na nią z pretensjami:
- Kociaki łażą im po podwórku! (Jakby nie karmili to by może nie łaziły, poza tym, to koty i co my możemy z tym zrobić?)

- Kociaki zniszczyły im ziemniaki. (Pomijam już fakt, że przez upały rośliny trochę przyklapły i zdecydowanie nie są połamane. Przede wszystkim, kociaki nadal są lekkie jak piórko i nie byłyby w stanie niczego zniszczyć. My też mamy na swojej części kwiatki mniejsze i większe i jakoś nic im nie jest, a to u nas przede wszystkim koty się bawią).

- To wszystko wina mamy, mama od zawsze niszczyła rodzinę. (Jak powszechnie wiadomo czarownica ma kota, a co dopiero, gdy taka ma ich cztery. To oczywiste, że mama jako najgorsza z synowych, zło wcielone, napuściła kociaki na dziadkowy ogródek, by zniszczyć cenne uprawy. Zresztą to, jak mama niby niszczy rodzinę od 25 lat nadaje się na osobną historię).

Żadne logiczne argumenty do nich nie trafiały. W związku z powyższym dziadkowie postawili istny mur berliński, aby maksymalnie odgrodzić się od złowrogich, niszczących uprawy kociąt. Nie muszę wspominać, że koty, jako jedne z bardziej wszędobylskich i zwinnych zwierząt nic sobie z takiej przeszkody nie robią i jeśli zechcą to wlezą.
Obawiam się, że to jeszcze nie koniec tego cyrku i musimy pilnować, żeby dziadkowie perfidnie kotów nie wywieźli albo nie otruli. No i teraz już nie ma wyjścia, jak tylko oddać kocicę do sterylizacji.

z rodziną najlepiej na zdjęciu

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 106 (160)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…