Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#74113

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pod wpływem historii z samochodem pod czereśnią:

Jak wiele osób, ja też mam rodzinę. Stosunkowo liczną, czyli po starszeństwie:

Babcia ze strony mamy, jedyna żyjąca osoba z pokolenia moich dziadków.

Ciocia - ukochana córka babci, tak dobrze za mąż wyszła, córkę ma taką udaną...

Wujek - ten zły i niedobry. Jak wychodził z domu, to pokój na klucz zamykał! Przed rodzoną matką! A żona i syn tacy sami!

Moja Mama - ta nieudana. Liceum nie skończyła, z domu uciekła, bo się leniowi robić nie chciało. Wyszła za pijaka, pewnie, kto normalny by ją wziął. A potem z czwórką dzieci się matce na łeb zwaliła. To dobra mamusia przygarnęła, co miała zrobić, a teraz cierpi...

Ja - pyskata leniwa nastolatka (w momencie rozstania rodziców miałam 14 lat), nieuk, ciągle czyta, gruba jak beka (175 cm, 70 kg, szeroka miednica i ramiona), nikt jej nie zechce.

Brat 1 - dobry chłopiec, mądry, inteligentny, i takie ma ładne, czarne oczy i włosy (OK, tu się zgodzę, nic do braciaka nie mam, a i popatrzeć przyjemnie)

Brat 2 - wstrętny dzieciak, świński blondas, jak Oleksy wyglądał w niemowlęctwie (konsekwentnie wytykane bratu całe życie), ciągle tylko pyskuje, uwagi mu zwrócić nie można.

Siostra - dziewczynka jak laleczka, taka mała (3 lata w momencie przeprowadzki do babci), nerwowa strasznie, to przez matkę, bo się w ciąży denerwowała, ustępować trzeba i na wszystko pozwalać (księżniczka wyrosła jak się patrzy, szacunek do innych to dla niej pojęcie abstrakcyjne), taka szczuplutka (175 cm, wąskie bioderka i ramiona, biust szczątkowy), dobra dziewczyna, tylko ustępować jej trzeba we wszystkim.



Takie zdanie o mojej rodzinie ma moja babcia. Oczywiście babcia twierdzi, że nikogo nie ocenia po wyglądzie i do nikogo nie jest uprzedzona. I że to wszystko nasza wina.

Teraz szczypta prawdy:

Nie wiem, co zaszło między babcią a wujkiem, ale zamykanie pokoju o czymś świadczy. Nie wyobrażam sobie, jak można wchodzić do pokoju, gdzie mieszka dorosły syn z rodziną, jak do siebie.

Pamiętam za to, jak babcia przyjeżdżała do nas, jeszcze jak mieszkaliśmy z ojcem. Pamiętam, jak kładła mamie do głowy, że co to za życie z pijakiem (100% racji) i że trzeba się ewakuować. Gdzie? Oczywiście do matki. "Dom duży, ja na emeryturę przechodzę, to ci pomogę z dziećmi, dawaj, no już". Trwało to ze dwa lata, może półtora. Mama dała się przekonać. Założyła u babci wodociąg i centralne (przedtem kran na dworze i piec w każdym pokoju). Utrzymywała nas sama (pensja + alimenty).

Nigdy nie dostawałam kieszonkowego. Bezpośrednio ze szkoły wracałam do domu. Pomagałam w lekcjach rodzeństwu, zmywałam, sprzątałam, ścieliłam łóżka. I słuchałam:

- Ile to można spać, ja już marchewkę opieliłam i maliny, a ta jeszcze leży. Ja nie pojmuję, jak można tyle spać. - sobota, ósma rano.

- Rany boskie, ty się jeszcze nie przebrałaś? No ile można? - Czerwiec, upał, cały dzień w szkole w dżinsach. Po prostu siedziałam w bieliźnie i odpoczywałam

- Jeszcze się nie wysiedziałaś? Jaśmin byś podlała/drewna przyniosła/wodę z beczki wylała - do mnie po powrocie ze szkoły, lub co gorsza, do mamy po powrocie z pracy (12 h na stołku, sortownia listów)

Nie miałam prawa podnieść głosu na rodzeństwo, nawet zwrócić im uwagi. Ale musiałam wzbudzać w nich szacunek i sprawić, żeby byli mi posłuszni.

Nie miałam żadnych praw. Ot tak, po prostu powiedziano mi, że na śniadanie powinnam najpierw zapracować. To, czy dostanę obiad, zależy od fanaberii babci (mama w pracy). Wytykano mi wszystko, co zjadłam. Np kawałek białego sera był omawiany kilka tygodni. Miałam ochotę, zjadłam na kolację. A babcia myślała, że zrobi mojej siostrze twarożek. Oczywiście utrzymywała mnie mama, babcia tylko podgrzewała ugotowane wcześniej dania.

Wszystko robiłam źle. Rodzinny obiad, jakieś imieniny chyba. Babcia komentuje głośno "tu jest mizeria, ale nie wiem, czy będzie wam smakowała, singri robiła. Chyba siekierą rąbała te ogórki. Patrzcie, czy trocin nie ma". Ciotka, jedyna osoba, która ma odwagę się przeciwstawić "normalnie wygląda". Riposta: No nie widzisz? PORĄBANE SĄ! Nie pokrojone!

Mogłabym tak długo żale wylewać, ale do meritum:

Przeprowadzka miała miejsce w 1999 roku, akurat szłam do liceum. Jeszcze przed moją maturą zaczęły się utyskiwania, jaka ta babcia biedna, nad córką się zlitowała, pod dach przyjęła (przypominam - namawiała!) żadnych korzyści z tego nie ma (dwie darmowe robotnice, centralne, woda, co roku opał na koszt matki), wnuczka pyskuje ciągle (śmiałam twierdzić, że ktoś wprowadził babcię w błąd i nagadał o mnie plotek).

Mama? Na początku próbowała nas godzić. Potem mówiła mi, że mam się dostosować, bo babcia tyle dla nas zrobiła, że do końca życia nogi powinnam jej myć (nazywanie mnie gnojówą i gównem - to główna zasługa wobec mnie). Później dała się przekonać, że to ja jestem zła. Potrafiła mi w oczy powiedzieć, że nie zasługuję na żaden szacunek. Kiedyś wykrzyczała mi "A kim ty niby jesteś, że tak do mnie mówisz? Że nie pozwolisz się bić? A niby czemu mamy cię nie bić?".


Nie wiem, jak udało mi się przez to przejść i nie wylądować w psychiatryku. Chyba dzięki książkom i szkole. Tam nauczyłam się, że jestem człowiekiem. Byłam lubiana, nie jakaś gwiazda, ale nikt nie okazywał mi antypatii. Zawsze chętnie ze mną rozmawiano, co trochę mnie dziwiło. Nie miałam większych problemów z nauką. Maturę zdałam starą na czwórkach (są tacy, co na piątkach zdają - niezawodna babcia).

To dopiero początek wykopalisk, ale historia i tak jest za długa. Jeśli Was nie zanudziłam i chcecie czytać dalej o hipokryzji i stronniczości - dajcie znać.

rodzina ach rodzina...

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 358 (410)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…