Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#74114

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Polska służba zdrowia jaka jest każdy wie. Boli dopiero gdy poczuje się to na własnej skórze. Ostrzegam- będzie długo.

Jadę do pracy, coś się ze mną dzieje, ale do końca nie wiem co. Robi mi się dziwnie słabo i duszno- ale myślę, że przejdzie. W pracy niestety nie przeszło- ze łzami w oczach wracam do domu myśląc, że się pochorowałam, albo co? Do lekarza, tam skierowanie na badania do zrobienia na dzień następny. W nocy potworne duszności, ledwo łapię powietrze. Mąż dzwoni po karetkę. Przyjeżdżają, mówię o dusznościach od tygodnia, ale nasilających się dzisiaj- to co? Dostałam porządny opiernicz od lekarki, że od tygodnia mam duszności, a po nocach wzywam karetkę. Nie dała mi dojść do słowa, dopiero mąż ją przekrzyczał, że byłam u lekarza, a aż takie duszności dopiero teraz... Z krzywą miną pokręciła głową, niby wszystko w porządku, robi aluzje, że cuduję... ale coś nie gra- taka tachykardia?

Biorą do szpitala. W szpitalu mimo, że ledwo człowiek się trzyma na nogach oczywiście trzeba czekać na przyjęcie na ławeczce (pozdrawiam słynny ostatnio szpital im. Żeromskiego w Krakowie). EKG, badania- wszystko idealnie. Jeszcze kontrolne RTG płuc i wypisują do domu. Lekarz stwierdza, że jestem po prostu przeziębiona (swoją drogą to normalne, że lekarz przy osłuchiwaniu odchyla pacjentce majtki?????!!!) i zapisuje antybiotyk. Ledwo siedzę w gabinecie, ale nie przeszkadza mu to plotkować na prawo i lewo, w międzyczasie poza kolejnością przyjmować koleżankę i żartować z kolegami... Pytam, czy to normalne, że przy przeziębieniu mam takie zawroty i duszności? Według niego normalne.

Grzecznie wzięłam antybiotyk. Na drugi dzień powtórka z rozrywki. Tym razem u lekarza POZ. Tachykardia, duszności, brzydki zapis EKG i spadki tętna w pozycji stojącej. Lekarka powiedziała, że mnie nie wypuści i wezwała karetkę. Lekarz z karetki wziął mnie grzecznie do karetki, kazał się uspokoić, bo on widzi, że mogę oddychać wolniej... Po czym rzuca hasła "a tak między nami to jak jest?"- uznał po prostu, że sama nerwowym oddechem wywołuję sobie duszności. Niestety gorączki już sobie sama nie mogłam wywołać, więc mnie spakowali ponownie do Żeromskiego.

W poczekalni spędziłam 2h na ławeczce (z trudem sapiąc jak lokomotywa), bo nie mogli sobie poradzić z rozładowaniem kilku karetek z pacjentami (są po prostu świetnie przygotowani na ŚDM). Na odchodne lekarz z karetki mnie ochrzania, że gdy mnie wypuszczą mam iść do endokrynologa bo to wszystko od mojej choroby tarczycy, a nie bawić się w przerzucanie między POZ a SOR. W końcu przychodzi do mnie lekarz, który dzień wcześniej mnie wypisał z pytaniem co ja tu znów robię? Jeżdżę sobie dla rozrywki karetkami, bo przecież co innego.

Zabrał mnie do gabinetu i pogardliwie mówi, że mają taką starą zasadę, że jak pacjent wraca na SOR to trzeba go przyjąć i czy chcę zostać. Póki co grzecznie odpowiadam, że zostać nie chcę, ale chcę wiedzieć co mi jest i nie chcę tu kolejny raz wracać karetką. Patrzy na wyniki z dnia poprzedniego i komentuje, że według niego to na tle nerwowym (aha, wczoraj było przeziębienie, dziś na tle nerwowym, może przyjdę jutro po trzecią diagnozę? na podstawie tych samych wyników badań!).

Ponownie pyta, czy chcę zostać- ponownie odpowiadam, że to jego decyzja, czy mnie przyjmie, a ja chciałabym wiedzieć co mi jest. Żartuje z kolegami "ej Jacek, zostawić panią? bo wiesz stara zasada mówi..." i w kółko w ten deseń.

Łaskawie mnie przyjęli na oddział. Pominę jego stan- to inna piekielność. Po tygodniowym pobycie i idealnych wynikach badań wykopują mnie do domu- w końcu przestałam gorączkować, więc jestem zdrowa. A stany podgorączkowe? No bo leży pani przy oknie, ciepło jest, więc od tego. Pytam lekarkę, co z moimi zawrotami głowy? Usłyszałam, że tydzień leżałam, więc to zapewne od leżenia. A z napadami gorąca? No powinna się pani skonsultować z endokrynologiem bo my go hahaha nie mamy. Mimo, że lekarka naprawdę sympatyczna to miałam dość jej wesołości i tego, że nikt mi nie wierzy i nie traktuje na poważnie tego, że się źle czuję i nadal jestem niezdiagnozowana.

Podesłano mi psychologa, bo przecież na oddziale płakałam, więc to na pewno od nerwów- trudno nie płakać, gdy pierwszy raz zostawia się 1,5 roczne dziecko w domu i lekarze traktują cię jak wariatkę.
Już sama zaczęłam w siebie wątpić, może faktycznie nerwy? Ale nie poddawałam się. Wspierana przez męża i wspólny portfel zaczęłam robić drogie badania prywatnie. W międzyczasie znów zawroty głowy- nie mogę wstać z łóżka bo mam czarno przed oczami, drętwieją mi nogi... Trzeci raz wezwana karetka, bo czuję się jakby to był mój koniec. Tym razem ratownik z pielęgniarką- podają kroplówkę, bo mam ciśnienie 80/60, więc to od tego, pewnie odwodniona. Po kroplówce trochę mi lepiej.

Ratownik pogardliwie mówi, że drętwiejące nogi i duszności to z nerwów, a tak to mam tylko jakąś infekcje i powinnam iść do lekarza. Mąż mówi, że się badam, że myśleliśmy o boreliozie... słyszymy "to co pan myśli to pana sprawa. Borelioza? a ma rumień? aleście wymyślili".
Całą akcja ciągnęła się 3 tygodnie. Później leczyłam się już tylko u lekarza pierwszego kontaktu. Słabłam, nie mam siły wstać z łóżka, straciłam przez ten okres 5kg bo nie mam apetytu.

Dlaczego o tym wszystkim piszę?
Bo wierzyłam, że nie jestem znerwicowaną wariatką i wiarę tą pokładał także we mnie mój mąż, który nie dał sobie wcisnąć że nerwy mogą mnie zmieść z nóg w 3tyg.
Dziś odebrałam wyniki badań robionych prywatnie za niemałe pieniądze. Otóż mimo jakże pogardliwej wypowiedzi pana ratownika, którego serdecznie pozdrawiam jestem nieszczęśliwą posiadaczką boreliozy wraz z koinfekcjami. Ugryziona kilkanaście lat temu, bez rumienia.

Chcesz się leczyć- lecz się sam. Gdy standardowe badania wychodzą idealnie nasza służba zdrowia nie drąży dalej, tylko uznaje cię za wariata i symulanta.

Szpital im. Żeromskiego Kraków

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 360 (394)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…