Jak nie zamawiać lodów.
Pani i pan po sześćdziesiątce.
- My chcemy dwa, jeden śmietankowy dla męża i dla mnie też taki, ale mieszany.
Podaje mi kupon na darmowy mini-deser, lub rabat o równowartości tego mini-deseru.
- Czyli chce pani taki sam deser jak mąż, tylko że z rabatem? Bo ten darmowy jest trochę mniejszy.
- Ale ja dzisiaj wyjeżdżam...
???
- To ma być jeden mniejszy, czy dwa takie same?
- No tak!
- Czyli takie same?
- No przecież mówię!
Podała dychę. Naliczyłam jeden deser i drugi z rabatem, wydałam lody i resztę.
- Co tak mało tej reszty, przecież jeden miał być za darmo!?
- Wybrała pani większy deser z opcją rabatu, proszę, oto pani paragon, może pani sprawdzić.
- Oszuści cholerni, miało być za darmo!
Wyzywać od oszustów - tak. Ale słuchać, co się do niej mówi, lub przeczytać co jest napisane na kuponie - po co?
Niechcemisizm.
Od razu podaję kolejny przykład tej przypadłości:
Siedzę w budce, podchodzi dorosły wydawałoby się w pełni sprawny umysłowo mężczyzna.
Desery mamy wyszczególnione, podpisane i opisane wielkimi literami na przyczepie (ja ich nie widzę, bo siedzę w środku - logiczne).
Jak pan zamawia deser?
- O, to chcę! - i stuka palcem w obrazek!
- Proszę pana, ja tego nie widzę, czy może pan przeczytać nazwę deseru?
- No, o, to tutaj! To!!! - i stuka jeszcze głośniej.
- Niech pan przeczyta nazwę.
- No ten tutaj!!!
Nic to, w najlepszym wypadku muszę się mocno wychylić, w najgorszym - wyjść, żeby pan analfabeta pokazał mi, co dokładnie chce zjeść.
Powiedzcie mi czy tak było zawsze, czy z ludźmi jest coraz gorzej? Może gdyby im kazać zainstalować aplikację z nazwami lodów i kalkulatorem rabatów na smartfonie, to z ekraników czytaliby chętniej?
Pani i pan po sześćdziesiątce.
- My chcemy dwa, jeden śmietankowy dla męża i dla mnie też taki, ale mieszany.
Podaje mi kupon na darmowy mini-deser, lub rabat o równowartości tego mini-deseru.
- Czyli chce pani taki sam deser jak mąż, tylko że z rabatem? Bo ten darmowy jest trochę mniejszy.
- Ale ja dzisiaj wyjeżdżam...
???
- To ma być jeden mniejszy, czy dwa takie same?
- No tak!
- Czyli takie same?
- No przecież mówię!
Podała dychę. Naliczyłam jeden deser i drugi z rabatem, wydałam lody i resztę.
- Co tak mało tej reszty, przecież jeden miał być za darmo!?
- Wybrała pani większy deser z opcją rabatu, proszę, oto pani paragon, może pani sprawdzić.
- Oszuści cholerni, miało być za darmo!
Wyzywać od oszustów - tak. Ale słuchać, co się do niej mówi, lub przeczytać co jest napisane na kuponie - po co?
Niechcemisizm.
Od razu podaję kolejny przykład tej przypadłości:
Siedzę w budce, podchodzi dorosły wydawałoby się w pełni sprawny umysłowo mężczyzna.
Desery mamy wyszczególnione, podpisane i opisane wielkimi literami na przyczepie (ja ich nie widzę, bo siedzę w środku - logiczne).
Jak pan zamawia deser?
- O, to chcę! - i stuka palcem w obrazek!
- Proszę pana, ja tego nie widzę, czy może pan przeczytać nazwę deseru?
- No, o, to tutaj! To!!! - i stuka jeszcze głośniej.
- Niech pan przeczyta nazwę.
- No ten tutaj!!!
Nic to, w najlepszym wypadku muszę się mocno wychylić, w najgorszym - wyjść, żeby pan analfabeta pokazał mi, co dokładnie chce zjeść.
Powiedzcie mi czy tak było zawsze, czy z ludźmi jest coraz gorzej? Może gdyby im kazać zainstalować aplikację z nazwami lodów i kalkulatorem rabatów na smartfonie, to z ekraników czytaliby chętniej?
lodziarnia
Ocena:
189
(201)
Komentarze