Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#74865

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Działo się to w Nowy Rok, 1 stycznia 2014.

Odprowadziłem znajomego na autobus, jadący do Odległego Miasta Za Rzeką, było może koło 8-ej rano. Mieścina moja niewielka, choć 60 tysięcy ludzików w niej pomieszkuje. Pustka na ulicach (nawet w centrum), aż przypomniały mi się zdjęcia z Pyongyangu.

Wracam sobie pieszo w kierunku domu, a kilka kilometrów mi zostało do przejścia, bo autobusy stały w zajezdni i czekały na późniejszą godzinę.

Bum! Pod krzaczkiem przy ścianie jakiegoś budynku leży sobie piesek. Skulony, trzęsie się, sierść ma całą w szronie. Nie zareagował na mój widok, a także na moje zbliżenie się i pogłaskanie. Szukam właściciela wokoło, stwierdzam, że wyziębiony zwierzak przybył tu sam.

Niestety nie chciał za mną iść, podnieść się też nie dawał, choć nieśmiało próbowałem. Żal mi się strasznie go zrobiło, wzrok miał taki smutny, zdawał się mówić "dasz mi ciepło?".

Wyciągam telefon i po 10 minutach krążenia po nieintuicyjnej stronie schroniska odnajduję numer. Dzwonię. Nikt nie odbiera za pierwszym razem. Za drugim też nie. I za kolejnym. Staram się jakoś pieska ogrzać, nakrywam więc go swoją kurtką i głaszczę go. Znalazł siłę na delikatne stukanie ogonkiem o zmrożony chodnik.

Po 20 minutach stwierdziłem, że wezwę policję. Po objaśnieniu co i jak usłyszałem od dyspozytora, że natychmiast skontaktują się ze schroniskiem i podadzą mój numer do kontaktu. I tak minęła prawie godzina czekania. Sierściuszek zaczął znów się trząść, coraz mocniej i mocniej. Telefon do schroniska. Po 15 minutach udało mi się dodzwonić. W połowie moich wyjaśnień usłyszałem, że tylko policja może im zgłosić interwencję. Pani po drugiej stronie nawet nie dała mi powiedzieć, że już tak zrobiłem i nie przyniosło to efektu. Po prostu się rozłączyła.

"No psia mać!" - mruczałem pod nosem, szukając w okolicy ludzi czy chociażby jadącego samochodu. Bez skutku.

Przedzwoniłem jeszcze raz na policję. Co usłyszałem?

"Dzwoniliśmy do schroniska, interwencja była przyjęta już pół godziny temu. Nikt do pana nie dzwonił?"

No nie, nie dzwonił. Za to ja zadzwoniłem. Znów do schroniska. Po 10 minutach dobijania się usłyszałem znudzone "halo?". Spytałem, czy na ulicę Szatańską nie mieli przypadkiem zgłoszenia od policji do zamarzającego psa, bo zgłaszałem to już dwa razy. Piękną otrzymałem odpowiedź:

"No ale widzi pan do nas nikt nie dzwonił, nikt nam nie mówił, jak policja do nas zadzwoni i przekaże to może coś zrobimy, ale tak od pana to nic nie przyjmiemy, niech pan pieska do domu zabierze."

*biip biip biip*

I tyle ją słyszałem. Pies podkulał się coraz bardziej, przytulał do ściany i dygotał z zimna.

Dodzwoniłem się na komendę, żeby nie zajmować linii - do dyżurnego. Objaśniłem sprawę, opowiedziałem o podejściu pani ze schroniska. Powiedział, że natychmiast dzwoni do w/w instytucji i oddzwoni za minutę.

Z psiakiem robiło się coraz gorzej, przymykał oczy, drżał okrutnie i cichutko piszczał pod noskiem. Niestety nie dawał sobie pomóc inaczej, niż poprzez położenie na nim kurtki i swetra oraz głaskanie tu i ówdzie, co właśnie czyniłem. Nawet nie miałem pieniędzy, żeby kupić mu coś do zjedzenia.

Na szczęście po chwili dostałem telefon z policji - schronisko powiadomione, zaraz się do mnie odezwą. Ledwo zdążyłem podziękować - telefon ze schroniska. Pani na linii gorąco przeprosiła za koleżankę, dopytała o wszystkie szczegóły. W ciągu 5 minut była na miejscu.

Udało nam się zgarnąć psiaka. Dowiedziałem się tylko, że jest w bardzo złym stanie - skrajnie wychłodzony, niedożywiony, nawet sierść nie pomagała mu na mrozie. Gdyby poleżał tak jeszcze trochę - mógłby nie dać rady i zamarznąć.

Po jakichś dwóch tygodniach zadzwonił do mnie nieznany numer - kontaktowała się ze mną pracownica schroniska, która pomogła mi i psu tego mroźnego poranka. Opowiedziała, że zwierzak ma się już dobrze i jest szczęśliwy. Miał około dwóch lat i trafił właśnie do adopcji. Pani stwierdziła, że kontaktuje się ze mną, bo pewnie chciałem się dowiedzieć jak potoczyła się sprawa i... zaadoptować go. Z ogromną przykrością odmówiłem, gdyż miałem już jednego czworonożnego kudłacza w domu, a ten nie znosi innych psów.

Psiak trafił do adopcji i - z tego co wiem - bardzo szybko znalazł nową rodzinę, która do dziś kocha go z całego serca. Jestem pewny, że z wzajemnością :)

I powiedzcie mi, kto tu był piekielny? Czy pracownica na słuchawce kłamała, że nie dostała zgłoszenia, czy kłamał policjant, mówiąc, że zgłosił interwencję schronisku?

policja schronisko

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 255 (279)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…