Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#74894

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historię o (nie)załatwieniu pracy Bartusiowi [http://piekielni.pl/74890], złapałam się na ciągłym potakiwaniu. Podobna roszczeniowa postawa różnych "krewnych i znajomych Królika" również dała mi się we znaki, choć bezpośrednio nie byłam stroną w sprawie.

Kiedy chodziłam jeszcze do liceum, mój tata został dyrektorem lokalnego oddziału pewnej firmy. Otrzymał przy tym zauważalną podwyżkę, ale nie na tyle wysoką, żeby znacząco zmienił nam się standard życia. Poza tym podlegał głównemu zarządowi firmy, który podejmował lub akceptował większość istotnych decyzji. Nie przeszkodziło to jednak dwóm rodzajom piekielności ze strony "bliskich".

1. Plotki.
Tuż po awansie taty dowiedzieliśmy się, że wg dalszej rodziny rodzice wybudowali dworek pod miastem, a w naszej klitce w bloku mieszkają nadal tylko po to, żeby gówniara (czyt. ja) miała bliżej do szkoły. Prócz dworku rodziciel rzekomo stał się także posiadaczem ferrari/jaguara/mercedesa (zależy od wersji). Dlaczego zatem wciąż jeździł do pracy starym fordem? Ha! Bo zawsze był dziwakiem. Proste, prawda? Gdy w wakacje poszłam do pracy, żeby sobie zarobić na wyjazd ze znajomymi, jedna z ciotek rozpowiedziała, że mój ojciec (nazwijmy go Marek) nie ma sumienia, bo sam się pławi w luksusach, a dziecko zmusza do niewolniczej harówki. Puenty niestety brak, bo z takimi argumentami trudno rzeczowo dyskutować.

2. "Załatw mojemu synkowi robotę".
Takich przypadków było co najmniej kilka. Opiszę jeden, który najbardziej zapadł mi w pamięć. Otóż pewnego dnia odwiedził nas daleki znajomy ojca, którego wcześniej znałam jedynie ze słyszenia. Przyniósł 0,7 litra Finlandii, co już wskazywało, że nie są na co dzień blisko, bo mój tata wódki nie cierpi, a i spotkań przy flaszce nie praktykuje. W każdym razie gość postawił butelkę i od razu przeszedł do rzeczy. Brzmiało to mniej więcej tak:

[K]olega: Marek, słuchaj no... Bo mój Piotruś roboty szuka... Znalazłbyś może coś dla niego?
[T]ata: Mam jeden wakat. Jeśli Piotrek ma prawo jazdy, to mógłby zostać kierowcą. Pozna branżę, podszkoli się, to zrobię z niego handlowca. Dla młodego chłopaka to dobre zajęcie na start i przyzwoicie płatne.
K: Marek, czyś ty oszalał? Jakim kierowcą? Nie po to Piotruś kończył studia, żeby teraz być jakimś robolem zwykłym! No weź mu coś innego znajdź po starej znajomości, żeby było zgodne z jego wykształceniem.
T: A jakie on ma wykształcenie?
K (z dumą w głosie): ZARZĄDZANIE skończył!
T: Pracował gdzieś?
K: Nie, skąd. Przecież mówię, że się uczył.
T: Nie ma doświadczenia, jest po zarządzaniu... To co tak właściwie ten twój Piotruś umie?
K: Wszystko!
T: Pytałem raczej... hmm... kim on jest z zawodu po tych studiach?
K: No jak to kim? DYREKTOREM!

Piotruś kierowcą, handlowcem ani tym bardziej dyrektorem nie został, za to kolega oczywiście porozpowiadał (dokładnie jak w historii o Bartusiu), że mój ojciec jest bucem, któremu kasa uderzyła do głowy i traktuje innych z góry. Od tamtej historii minęło już dobre kilkanaście lat, a ja nadal nie pojmuję podejścia tego faceta i jemu podobnych...

firma w mieście powiatowym

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 286 (294)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…