O tym jaki ze mnie frajer i cykor i jak przeze mnie okazja stulecia przeszła nam koło nosa.
Swego czasu miałem dwóch lekko patologicznych kumpli. Powiedzmy - Marek i Piotrek.
Któregoś wieczoru stoimy z Markiem pod sklepem na osiedlu Piotrka i czekamy w kolejce. Kolejka aż za drzwi. Nagle wychodzi ze sklepu koleś z kratą piw w puszkach i nagle zaczyna biec. Po chwili ze sklepu wybiega ekspedientka i krzyczy, że złodziej. Ludzie oczywiście zero reakcji. Marek patrzy na mnie, ja na niego.
- Gonimy? - pyta.
- Dawaj!
I startujemy za złodziejem, który zdążył zbiec już kilkanaście metrów. Szybko go dogoniliśmy, więc pozbył się balastu i wbiegł za blok, po czym do klatki. Zostaliśmy więc we dwóch z kratą piw na ziemi. Markowi aż się oczy zaświeciły:
- Bierzemy to do Piotrka!
Zacząłem mu tłumaczyć, dlaczego jest to głupi pomysł:
1. Co najmniej 10 osób pod sklepem widziało jak pobiegliśmy za złodziejem.
2. Jesteśmy tam prawie codziennie.
3. Nie jestem złodziejem, pracuję, stać mnie i jak będę chciał, to sobie kupię nawet i dwie kraty piwa.
Koronny argument Marka - zabrać złodziejowi, to nie kradzież.
Naszą ożywioną dyskusję przerwała sprzedawczyni i ochroniarz, którzy przyszli. Oddaliśmy piwo, na pytanie czy widzieliśmy gdzie uciekł złodziej, odpowiedzieliśmy przecząco (nie chciałem przez następne kilka lat być ciągany po komisariatach i ewentualnie sądach jako świadek), pani i ochroniarz zabrali piwa, a nam dali po jednym.
Potem poszliśmy do Piotrka, opowiedzieliśmy co zaszło i dopiero się nasłuchałem... Że jestem frajer, że jestem głupi, że jestem cykor, że nam TAKA OKAZJA koło nosa przeszła. Matko boska wszystkich facepalmów, nie miałem siły już powtarzać w kółko, dlaczego zabranie tych piw byłoby idiotycznym pomysłem i dlaczego jest to poniżej ludzkiej godności. Akcję tę mi wypominali jeszcze długo.
PS: Obaj koledzy pracowali i nie klepali biedy, stać ich było na piwo.
Swego czasu miałem dwóch lekko patologicznych kumpli. Powiedzmy - Marek i Piotrek.
Któregoś wieczoru stoimy z Markiem pod sklepem na osiedlu Piotrka i czekamy w kolejce. Kolejka aż za drzwi. Nagle wychodzi ze sklepu koleś z kratą piw w puszkach i nagle zaczyna biec. Po chwili ze sklepu wybiega ekspedientka i krzyczy, że złodziej. Ludzie oczywiście zero reakcji. Marek patrzy na mnie, ja na niego.
- Gonimy? - pyta.
- Dawaj!
I startujemy za złodziejem, który zdążył zbiec już kilkanaście metrów. Szybko go dogoniliśmy, więc pozbył się balastu i wbiegł za blok, po czym do klatki. Zostaliśmy więc we dwóch z kratą piw na ziemi. Markowi aż się oczy zaświeciły:
- Bierzemy to do Piotrka!
Zacząłem mu tłumaczyć, dlaczego jest to głupi pomysł:
1. Co najmniej 10 osób pod sklepem widziało jak pobiegliśmy za złodziejem.
2. Jesteśmy tam prawie codziennie.
3. Nie jestem złodziejem, pracuję, stać mnie i jak będę chciał, to sobie kupię nawet i dwie kraty piwa.
Koronny argument Marka - zabrać złodziejowi, to nie kradzież.
Naszą ożywioną dyskusję przerwała sprzedawczyni i ochroniarz, którzy przyszli. Oddaliśmy piwo, na pytanie czy widzieliśmy gdzie uciekł złodziej, odpowiedzieliśmy przecząco (nie chciałem przez następne kilka lat być ciągany po komisariatach i ewentualnie sądach jako świadek), pani i ochroniarz zabrali piwa, a nam dali po jednym.
Potem poszliśmy do Piotrka, opowiedzieliśmy co zaszło i dopiero się nasłuchałem... Że jestem frajer, że jestem głupi, że jestem cykor, że nam TAKA OKAZJA koło nosa przeszła. Matko boska wszystkich facepalmów, nie miałem siły już powtarzać w kółko, dlaczego zabranie tych piw byłoby idiotycznym pomysłem i dlaczego jest to poniżej ludzkiej godności. Akcję tę mi wypominali jeszcze długo.
PS: Obaj koledzy pracowali i nie klepali biedy, stać ich było na piwo.
złodziejstwo patologia
Ocena:
300
(320)
Komentarze