Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#75507

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie ma jak wszelkiego rodzaju "akcje społeczne" sieciówek.

Popularna sieciówka drogeryjna na R od dłuższego czasu promuje się akcją "Mamy mają pierwszeństwo". W skrócie: kobiety w widocznej ciąży i matki z dziećmi do lat 2 kupują "bez kolejki".

Z racji radosnego pomieszkiwania na totalnym wygwizdowie jedynie jeden punkt tej sieci mam względnie blisko.
W pierwszej ciąży przekonałam się, że panie w "moim" sklepie dostają nagłego ataku wybiórczej ślepoty, jak tylko pojawiałam się w tej drogerii. Niemniej na tamtym etapie byłam jedynie w ciąży, więc moje wizyty były raczej sporadyczne. Poza tym nie jestem zwolenniczką robienia z siebie świętej krowy i nie robiło mi odstanie tych 5-10 min w kolejce (zawsze min. 4-5 osób).

Tak samo nie robiła mi za bardzo konieczność ustawienia się w kolejce, jak z moją niespełna roczną latoroślą pojawiałam się w ich progach - zdecydowanie częściej, jako że "przetwarzanie" młoda ma na dość wysokim poziomie zaawansowania, a ich "autorskie" produkty są i niezłej jakości, i w fajnej cenie. Niemniej młoda spokojna, zadowolona, że coś się wokół niej dzieje, to i ja mogę odstać, po co robić aferę.

Sprawy ostatnio się pokomplikowały nieco bardziej. Zaszłam w drugą ciążę, która już jest dość zaawansowana. Oczywiście panie w obsłudze nadal wybiórcza ślepota, ale wzorem pierwszej ciąży - nie róbmy awantury, 5-10 min nie dramat, ja nie święta krowa. Wszystko było fajnie, gdyby nie to, że kluczowe zapasy skończyły się w momencie, który zbiegł się dość niefortunnie z ich promocją -49% na jakieś tam produkty. Pojawiłam się z młodą w sklepie, na szybko wrzuciłam potrzebne produkty do koszyka, i... zaczęłam szukać końca kolejki. Normalnie szok, kobiety rzuciły się na przecenione produkty jak Reksio na boczek, kolejka dochodziła do końca sklepu, gehenna. Dodatkowo ja wcześniej tego dnia miałam próbę obciążenia glukozą (kto nie miał, niech nie żałuje i nie tęskni), a młoda akurat była na etapie focha na pół świata z tupaniem nóżką (zdarza się). Ogólnie mówiąc: ja w stanie lekko zdechłym, młoda na wysokich obrotach histerii, a pampersy potrzebne na gwałt (coś nam zarządzanie zaopatrzeniem zaszwankowało, jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie).

Przechodzi pani z obsługi drogerii, zaczynam grzecznie: "Przepraszam...". No i nie dane mi było dokończyć. Pani odpaliła motorek w dupce i popatatajała w siną dal. Szukam innej pani. To samo. Poddałam się, podchodzę do kasy, informuję kolejną osobę, że bardzo przepraszam, fatalnie się czuję, dziecko świruje, polityka drogerii wdrożyła akcję, że mamy mają pierwszeństwo, chciałabym skorzystać... No jak się na mnie wydarli. Wszyscy w kolejce. Że trzeba było się nie puszczać. Że co ja sobie wyobrażam. Że im się należy. Że ja im te cienie czy co tam po promocji było wykupie wszystkie, a dla nich nie starczy. A kasjerce do wybiórczej ślepoty dołączyła nagła utrata słuchu.

Nie dałam rady. Chciałam zostawić to wszystko i po prostu wyjść. Postawiłam koszyk przy kasie, chcę wychodzić, a ochroniarz do mnie z łapami, że ja na pewno coś wynoszę! I zabiera się z łapami za przeszukanie wózka z młodą. No niestety, nerwy, złe samopoczucie, wszystko do kupy... Zwymiotowałam. Pośrodku sklepu. Zahaczając kasę, ochroniarza i sporą część podłogi przede mną. Wyminęłam go i po prostu wyszłam, odprowadzana stekiem przekleństw i złorzeczeń i wszelkiego wyrzekania na mnie, z "teraz to posprzątaj" na czele.

Pampki kupiłam w innym sklepie, a do działu reklamacji wystosowałam odpowiedniego maila. Z sugestią, żeby się nie ośmieszali i zarządzili zdjęcie plakatu, skoro akcja nie ma żadnego pokrycia w rzeczywistości.
W odpowiedzi usłyszałam, że "panie pewnie zalatane", że "trzeba było się do obsługi zgłosić, to otworzyliby inną kasę", "że może ciąża słabo widoczna" itp. itd. Słowem - ktoś nawet nie zadał sobie trudu przeczytania mojego maila.

A wiecie, co było najbardziej zaskakujące? Niespełna tydzień po tym wydarzeniu odwiedzałam z mężem koleżankę w sąsiednim mieście. Młoda została z dziadkami. Zatrzymaliśmy się na szybko w drogerii tej samej sieciówki, żeby kupić jedną rzecz. Panie z kasy z połowy sklepu mnie wołały, żebym się tylko nie pomyliła, bo one dla mnie drugą kasę otworzyły i czekają. Przez tydzień to mi chyba brzuchol aż tak nie urósł, żeby z "niewidocznego" awansować na "widoczny z 10 metrów". Dodam, że ubiór w obu przypadkach był bardzo zbliżony...

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 372 (434)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…