Historia z zeszłorocznego Sylwestra, w której to ja i rodzice byliśmy niezamierzenie piekielni wobec siostry i brata.
Jak to w Sylwestra ludzie idą się bawić w towarzystwie. Tak też uczyniło moje rodzeństwo. Ja oraz rodzice nie mieliśmy żadnych planów, więc postanowiliśmy świętować we własnym małym gronie. Z tego względu rodzeństwo nie wzięło ze sobą kluczy do domu (albo zapomnieli przez gapiostwo, już nie pamiętam).
W trakcie oczekiwania na Nowy Rok, jak to zwykle bywa, to i owo z rodzicami wypiłem. Nie do nieprzytomności, ale w głowie trochę szumiało. Wybiła północ, pooglądaliśmy fajerwerki, życzyliśmy sobie wszystkiego najlepszego i poszliśmy spać. Resztę historii znam z relacji brata i siostry.
Jeśli ktoś pamięta, w zeszłym roku prawdziwa zima przyszła tuż po świętach i w Sylwestra nocą panował ponad dziesięciostopniowy mróz. Brat i siostra swoje imprezy skończyli mniej więcej w tym samym czasie i już o trzeciej stali pod domem. No właśnie - stali.
Mieli przykazane, by po powrocie dzwonić do mnie, żebym ich wpuścił do domu. Tak też zrobili, jednak pojawił się problem - wyciszyłem telefon i za diabła nie słyszałem wibracji. Z przyzwyczajenia mam telefon wyciszony i zwyczajnie zapomniałem przed snem zmienić ustawienia. Normalnie nie jest to problem, bo telefon kładę tuż przy łóżku, a sen mam na tyle płytki, że byle dźwięk mnie budzi. Tym razem tak nie było. W związku z tym, rodzeństwo zaczęło dzwonić do rodziców. Pomimo tego, że rodziców telefony nie były wyciszone i tak spali jak zabici.
W tym momencie brat i siostra zaczęli się stresować. Opcji mieli niewiele, więc na przemian używali domofonu (a jego dźwięk jest bardzo głośny) i próbowali się dodzwonić. Nic nie pomagało. Po dwudziestu minutach na mrozie, w akcie desperacji brat przelazł przez ogrodzenie (rozrywając sobie przy tym kurtkę) i próbował dobijał się do drzwi (dzwonek przy drzwiach jest nawet głośniejszy niż od domofonu). Nic to nie pomagało. Siostrze udało się dobudzić dziadków (którzy, jeśli ktoś pamięta jedną z moich poprzednich historii, są naszymi sąsiadami), więc przynajmniej widmo zamarznięcia na śmierć zostało oddalone.
W końcu po około 40 minutach wydzwaniania wszelkimi metodami - udało się, drzwi zostały otworzone. Co ironiczne - przez niemal całkowicie głuchą babcię, która rok rocznie spędza zimę u nas.
Następnego dnia mnie i rodziców męczył kac moralny - czterdzieści minut pisków porównywalnych z zarzynaniem kota, a myśmy spali snem sprawiedliwych.
Jak to w Sylwestra ludzie idą się bawić w towarzystwie. Tak też uczyniło moje rodzeństwo. Ja oraz rodzice nie mieliśmy żadnych planów, więc postanowiliśmy świętować we własnym małym gronie. Z tego względu rodzeństwo nie wzięło ze sobą kluczy do domu (albo zapomnieli przez gapiostwo, już nie pamiętam).
W trakcie oczekiwania na Nowy Rok, jak to zwykle bywa, to i owo z rodzicami wypiłem. Nie do nieprzytomności, ale w głowie trochę szumiało. Wybiła północ, pooglądaliśmy fajerwerki, życzyliśmy sobie wszystkiego najlepszego i poszliśmy spać. Resztę historii znam z relacji brata i siostry.
Jeśli ktoś pamięta, w zeszłym roku prawdziwa zima przyszła tuż po świętach i w Sylwestra nocą panował ponad dziesięciostopniowy mróz. Brat i siostra swoje imprezy skończyli mniej więcej w tym samym czasie i już o trzeciej stali pod domem. No właśnie - stali.
Mieli przykazane, by po powrocie dzwonić do mnie, żebym ich wpuścił do domu. Tak też zrobili, jednak pojawił się problem - wyciszyłem telefon i za diabła nie słyszałem wibracji. Z przyzwyczajenia mam telefon wyciszony i zwyczajnie zapomniałem przed snem zmienić ustawienia. Normalnie nie jest to problem, bo telefon kładę tuż przy łóżku, a sen mam na tyle płytki, że byle dźwięk mnie budzi. Tym razem tak nie było. W związku z tym, rodzeństwo zaczęło dzwonić do rodziców. Pomimo tego, że rodziców telefony nie były wyciszone i tak spali jak zabici.
W tym momencie brat i siostra zaczęli się stresować. Opcji mieli niewiele, więc na przemian używali domofonu (a jego dźwięk jest bardzo głośny) i próbowali się dodzwonić. Nic nie pomagało. Po dwudziestu minutach na mrozie, w akcie desperacji brat przelazł przez ogrodzenie (rozrywając sobie przy tym kurtkę) i próbował dobijał się do drzwi (dzwonek przy drzwiach jest nawet głośniejszy niż od domofonu). Nic to nie pomagało. Siostrze udało się dobudzić dziadków (którzy, jeśli ktoś pamięta jedną z moich poprzednich historii, są naszymi sąsiadami), więc przynajmniej widmo zamarznięcia na śmierć zostało oddalone.
W końcu po około 40 minutach wydzwaniania wszelkimi metodami - udało się, drzwi zostały otworzone. Co ironiczne - przez niemal całkowicie głuchą babcię, która rok rocznie spędza zimę u nas.
Następnego dnia mnie i rodziców męczył kac moralny - czterdzieści minut pisków porównywalnych z zarzynaniem kota, a myśmy spali snem sprawiedliwych.
Sylwester
Ocena:
199
(269)
Komentarze