Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#77326

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj, dla odmiany, coś spoza medycyny.
Od kilkunastu lat należę do pewnej sieci komórkowej. Brawo ja!
Przyszła oferta przedłużenia umowy.
Jako że jestem człowiekiem ufności wielkiej, postanowiłem dać im kolejną szansę. Pomimo że wyniosłem stamtąd trzy numery firmowe, bo oferta nie powalała nikogo rozsądnego, a obsługa klienta...
No właśnie.

Poszedłem do centrum handlowego. Odsiedziałem swoje w ogromnej, dwuosobowej kolejce. Czyli - jakąś godzinę.
Pan sprzedawca wysłuchał mnie z uwagą. Dobraliśmy ofertę, telefon - jedno i drugie nie najtańsze.
Pierwszy sygnał, że będzie wesoło: pan sprzedawca próbował napisać umowę na mnie, imiennie, pomimo że wyraźnie informowałem o tym, że numer jest na firmę.
Upewniłem się zatem, że umowa jest właściwie zaadresowana.
Niestety, nie zrobiłem tego z fakturą za aparat telefoniczny.
Księgowa uświadomiła mnie, że nie może odliczyć tego zakupu, bo faktura opiewa na niejakiego anuubisa, nie zaś na przedsiębiorstwo przeprowadzania dusz przez granicę Hadesu...
Cóż - nie dopatrzyłem - muszę wrócić i poprosić o fakturę korygującą.

Tym razem miałem nieco mniej czasu. Ale też mniej szczęścia.
Wszedłem do punktu w godzinach wczesnych, stąd ruch był niewielki. Przede mną - tradycyjnie - dwie osoby.
W biurze obsługi klienta stoją trzy stanowiska.
Jedno z nich okupuje dziewoja, której wyraz twarzy jednoznacznie zastygł w grymasie cierpienia.
Siedzi, wzdycha, co chwilę wybiega do toalety. A na biurku kartka: "przedstawiciel czeka na Państwa przy stanowisku obok". On czeka?
Przy drugim stanowisku siedzi znany mi z poprzedniej wizyty młodzieniec. Ten sam, który wystawiał fakturę.
Przy trzecim - inny jegomość, próbujący komuś pomóc, bez wyraźnego skutku.
Co jakiś czas z zaplecza wynurza się kolejna pracownica, która próbuje zadawać kolegom trudne pytania. Chyba trudne, bo ten pierwszy ogania się od niej jak od natrętnej muchy, drugiemu zaś pogłębia się na twarzy znamię skretynienia...
Czekałem dobrze ponad trzy kwadranse.
Patrząc na to, jak cztery osoby nieodmiennie marnują klientom kolejne chwile życia, udając, że coś robią.
Wreszcie dostałem się przed oblicze jego sprzedajności. Niestety, nie tego, który poprzednio strzelił babola, tylko tego drugiego, o hipotetycznej inteligencji mebla ogrodowego.
Skąd wiem?
Bo moi poprzednicy, z gromkimi klątwami oddalili się, nic nie załatwiwszy.
Ale co: ja nie załatwię?
Ano, nie załatwiłem.

Pan, pomimo kilkakrotnego powtarzania, po co przyszedłem i że potrzebuję faktury korygującej, niezmieszany i niespecjalnie wstrząśnięty, wysłał dętą reklamację do centrali. Poinformował mnie, że w ciągu dwóch tygodni dostanę fakturę pocztą. Wygnał sprzed oblicza.
Dwa dni później dostałem mail z centrali: "informujemy, że musi Pan udać się do punktu, w którym zawierano umowę, gdyż tylko tam można wystawić fakturę"...
Upewniłem się na infolinii, że to nie żart i poszedłem.

I wiecie co?
Przede mną były trzy osoby.
Pani z przewlekłą miesiączką nadal zdobiła fotel, kartka o koledze czekającym obok nadal była na miejscu.
Zamiast jednego pana siedziała pani, zaś obok miejsce grzał... Toudi-podnóżek.
Każdego wchodzącego klienta witał podbiegając i pytał, w czym może pomóc. Po usłyszeniu sprawy, robił się niewymownie smutny i informował, że on tu jest nowy i trzeba poczekać do koleżanki... Że w zasadzie to on nic nie może. Ale chętnie wita i by pomógł... tyle, że nie może...
Odsiedziałem równą godzinę.
Pani nie mogła znaleźć ani moich danych, ani umowy, ani faktury.
No nie mogła i już. Muszę przyjść kiedy indziej.
Wtedy eksplodowałem. Wygarnąłem wszystko, co mnie tam spotkało w ciągu dwóch ostatnich tygodni. Począwszy od odsiadywania godzin w kolejce, gapiąc się w sufit. Poprzez kwestionowanie sensu posiadania w jednym biurze pomnika menstruacji, nisko kwalifikowanego odźwiernego i małego trolla wypadającego okresowo z zaplecza, a obsługiwania klientów w jednym stanowisku. Kiedy doszedłem do sensu odsyłania mnie do centrali, która zawróciła mnie do tej współczesnej wersji Monty Pythona, pani nabrała nagle animuszu. Znalazła znikniętą firmę, wystawiła fakturę i nawet chyba próbowała przeprosić, ale przez szczękanie zębów nie słyszałem dobrze.
I jak tu się, k....a, nie denerwować???

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 254 (282)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…