Wychodzę za mąż. Ten dzień zbliża się wielkimi krokami, więc ostatnio mam okazję do częstych rozmów na ten temat z rodziną i znajomymi.
Urządzamy tradycyjne polskie wesele. Ślub, potem przejazd na sale weselną, gdzie będzie się bawić ponad 100 gości. No ogólnie wiecie o co chodzi.
Chciałam, żeby ten dzień wyglądał inaczej, wesele to nie moja bajka, bardziej wyobrażałam sobie, że ucieknę i moim wybrankiem k wezmę ślub na drugim końcu świata ;) No, ale czego się nie robi z miłości. Narzeczonemu zależało, żeby ten dzień wyglądał właśnie tak, więc stwierdziłam, że możemy w tej kwestii pójść na pewien kompromis- ja zgodziłam się na wesele, on zgodził się na ślub kościelny. Nikt nikogo do niczego nie zmuszał, wyszło to naturalnie, ponieważ związki na tym właśnie polegają - na sztuce kompromisu. Istotny jest też fakt, że nie gram roli cudownej panny młodej, której bardzo zależy na tym, żeby wszyscy się dobrze bawili. W tym momencie skupiam się bardziej na tym, jak przetrwać wesele bez większego uszczerbku psychicznego;) Wiedzą o tym wszyscy, rodzina moja i narzeczonego, większość nie ma z tym żadnego problemu.
No właśnie, większość. Wczoraj od kolejnej już kuzynki usłyszałam, że mój narzeczony to drań, tyran, no nie kocha mnie w ogóle. Bo jak to tak, ten dzień powinien wyglądać, tak jak go sobie wymarzyła PANNA MŁODA! Pan młody ma siedzieć cicho, płacić za wszystkie zachcianki i cieszyć się, że może uszczęśliwić przyszłą żonę! To nie do niego należy wybór sposobu bądź innych rzeczy, które mają się dziać w tym dniu. Skoro teraz on mnie "zmusza" do wesela, to nic tylko patrzeć, do czego jeszcze, ten okropny facet mnie zmusi!
Do ludzi o tym sposobie myślenia, naprawdę nie dochodzi fakt, że nikt do niczego mnie zmusza. Tłumaczę jak krowie na rowie, ale nie, oni wiedzą swoje. I upewniając się, że narzeczony rozmowy nie słyszy oferują wsparcie/ pomoc w ucieczce/ bądź dają złote rady, o tym, że skoro teraz narzeczony się ze mną wcale nie liczy, to rozwód będzie tuż tuż...
Urządzamy tradycyjne polskie wesele. Ślub, potem przejazd na sale weselną, gdzie będzie się bawić ponad 100 gości. No ogólnie wiecie o co chodzi.
Chciałam, żeby ten dzień wyglądał inaczej, wesele to nie moja bajka, bardziej wyobrażałam sobie, że ucieknę i moim wybrankiem k wezmę ślub na drugim końcu świata ;) No, ale czego się nie robi z miłości. Narzeczonemu zależało, żeby ten dzień wyglądał właśnie tak, więc stwierdziłam, że możemy w tej kwestii pójść na pewien kompromis- ja zgodziłam się na wesele, on zgodził się na ślub kościelny. Nikt nikogo do niczego nie zmuszał, wyszło to naturalnie, ponieważ związki na tym właśnie polegają - na sztuce kompromisu. Istotny jest też fakt, że nie gram roli cudownej panny młodej, której bardzo zależy na tym, żeby wszyscy się dobrze bawili. W tym momencie skupiam się bardziej na tym, jak przetrwać wesele bez większego uszczerbku psychicznego;) Wiedzą o tym wszyscy, rodzina moja i narzeczonego, większość nie ma z tym żadnego problemu.
No właśnie, większość. Wczoraj od kolejnej już kuzynki usłyszałam, że mój narzeczony to drań, tyran, no nie kocha mnie w ogóle. Bo jak to tak, ten dzień powinien wyglądać, tak jak go sobie wymarzyła PANNA MŁODA! Pan młody ma siedzieć cicho, płacić za wszystkie zachcianki i cieszyć się, że może uszczęśliwić przyszłą żonę! To nie do niego należy wybór sposobu bądź innych rzeczy, które mają się dziać w tym dniu. Skoro teraz on mnie "zmusza" do wesela, to nic tylko patrzeć, do czego jeszcze, ten okropny facet mnie zmusi!
Do ludzi o tym sposobie myślenia, naprawdę nie dochodzi fakt, że nikt do niczego mnie zmusza. Tłumaczę jak krowie na rowie, ale nie, oni wiedzą swoje. I upewniając się, że narzeczony rozmowy nie słyszy oferują wsparcie/ pomoc w ucieczce/ bądź dają złote rady, o tym, że skoro teraz narzeczony się ze mną wcale nie liczy, to rozwód będzie tuż tuż...
wesele ach wesele.
Ocena:
191
(257)
Komentarze