Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#78084

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z niewiadomych przyczyn przypomniała mi się dziś dawna historia - z czasów, gdy moja latorośl uczęszczała do wstępnej placówki edukacyjnej czyli przedszkola.

Przedszkole najzwyczajniejsze, państwowe. Jedną z wychowawczyń była pani, nazwijmy ją roboczo: pani Ania. W ciągu 3 lat uczęszczania synka do ww placówki wiele razy słyszałam od innych pracowników, że p. Ania to osoba konfliktowa, nielubiana, z którą nikt nie chce pracować (panie były dwie na grupę). W ciągu tych trzech lat jako druga nauczycielka w grupie synka pracowały w sumie 4 panie, więc pewnie coś w tym było. Szczerze mówiąc, nie obchodziło mnie to, póki moje dziecko było szczęśliwe i lubiło wszystkie "panie" łącznie z panią Anią.

Tło historii właściwej: przedszkole czynne było od 7:30 do 17:30. W praktyce jednak pustoszało w godzinach 15-16. Nie wiem, jak inni rodzice sobie radzili, może pracowali krócej, na zmiany, może nie pracowali, może dzieci odbierali dziadkowie/starsze rodzeństwo itp. Nie wiem. Ja pracowałam w godzinach 9-17 i nie miałam żadnych szans na wcześniejsze odbieranie synka. Wówczas poruszałam się po mieście komunikacją miejską i - choć w linii prostej nie było daleko od mojego miejsca pracy - konieczność przesiadki i odległość przedszkola od przystanku sprawiała, że wpadałam tam zdyszana i z językiem wywieszonym do brody około 17:25 / 28. Zaznaczę, że nigdy się nie spóźniłam. Szanuję czyjąś pracę i rozumiem, że nikt nie ma obowiązku ani tym bardziej ochoty tłuczenia darmowych nadgodzin z uwagi na moją skromna osobę. Zazwyczaj zastawałam synka w szatni, już ze zmienionymi bucikami i kurteczką w łapinie i panią dyżurującą, stojącą w boksie startowym, co również jest całkowicie zrozumiałe. 17:30 to 17:30 do tej godziny pracują i obie strony powinny to uszanować.

Pewnego dnia - 3 rok przedszkola, synek lat 5 - zastałam swojego malucha we łzach. Byłam zdumiona, bo na ogół świetnie znosił pobyt, lubił panie, dzieci i przedszkole ogólnie. Przytuliłam, pytam, co się stało. I co słyszę? "Pani Ania powiedziała, że jakbyś mnie kochała, to byś mnie wcześniej odbierała buuuuuuuuu". Zgorzałam. Ja, osoba serca gołębiego, pełna szacunku dla świata i ludzi, o łagodnym charakterze, zrobiłam awanturę taką, jakiej nigdy przedtem nie zrobiłam i mam nadzieję, że już nie zrobię.

Pani Ania niezręcznie jąkała, że dziecko ją źle zrozumiało, że ona tylko chciała powiedzieć, że kochający rodzice robią wszystko, żeby spędzać z dzieckiem jak najwięcej czasu (czyli mniej więcej to samo, co powiedziała małemu tylko innych słów użyła). Na moje ostre uwagi, że dziecko potrzebuje też jeść, ubrać się, korzystać prądu, wody, gazu, mieć dach nad głową i jednak ktoś musi na to zarobić, że nie pracuję 16 godzin na dobę, a jedynie normalny 8-godzinny etat, żeby po prostu żyć, bo bez pieniędzy się nie da, że nie wydłużam godzin pracy przedszkola, zawsze zdążam (w ostatniej chwili to w ostatniej, ale zdążam) nie znalazła argumentu.

Uprzedzam - nie złożyłam skargi. Żal mi jej było. Wywrzeszczałam powyższe i zdawało mi się, że dociera. Jaka była to była, ale dzieci ją lubiły i to było najważniejsze. Skupiłam się wtedy na tłumaczeniu sytuacji synkowi, czemu jest tak, jak jest i przekonaniu, że mamusia go kocha nad życie pomimo, że nie odbiera go wcześniej bo...

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 256 (276)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…