zarchiwizowany
Skomentuj
(18)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Moja dzisiejsza historia zainteresuje w zasadzie tylko Kociarzy, ale zauważyłam, ze jest tutaj nas dość dużo zatem – do dzieła! Może Wam się spodoba.
Będzie o mojej Kocurzrze.
Mamy Kocurrę. Dobra, mydlenie oczu. Kocurra ma nas (każdy Kociarz wie, o czym mówię). Kocurra jest owocem mezaliansu kotki perskiej bez rodowodu (to się chyba fachowo nazywa „w typie rasy”) i bliżej nieokreślonego taty rasy kot europejski. Z persa ma pewne cechy: płaski, szeroki pyszczek, krótkie, masywne łapki, imponujący ogon, bogatą okrywę i... charrrakter.
Kotu, który nie wychodzi na dwór i nie ma możliwości naturalnego ścierania pazurków, należy pazurki te obcinać. Od 4 lat, od kiedy Kocurra jest z nami, pazurki zawsze przycinał mąż. Ja się boję – to delikatna operacja, pazurki mają unerwione rdzenie i łatwo można kotu zrobić krzywdę. Mąż ma niezłą wprawę. Zawsze robił to, gdy kocia spała. Nie była zachwycona, wydawała pomruki niezadowolenia, ale jakoś pozwalała.
Do czasu. Jakiś miesiąc temu mąż zabrał się za pazurki. Nie wiem, co się stało – czy zrobił coś źle, czy koci się coś odwidziało, nie wiem. Kocurra wykonała po trzy głębokie szramy na obu jego przedramionach i wbiła mu zęby w ścięgno na wierzchu dłoni. W kilka godzin dłoń spuchła jak balon, przeraźliwie bolała, ostry dyżur chirurgiczny, jeden antybiotyk, potem drugi, generalnie ręka do tej pory jeszcze boli, choć opuchlizna zeszła.
Kot ma w dalszym ciągu nieobcięte pazurki. Widzę, że się męczy, próbuje gryźć, wbija we wszystkie meble. Mąż nie może do niej podejść, bo wydaje z siebie (Kocia!) wściekłe fukanie, syki, prycha, robi się dwa razy większa. Postanawiam zawieźć do specjalisty czyli weterynarza. Wyjmuję kototransporter. Kot na jego widok wrzuca 6 bieg i nagle okazuje się, że 4-ro centymetrowa szpara pomiędzy fotelem a ścianą w zupełności wystarcza, aby wcisnął się w nią dorosły kot. Wywlekam moją KatzenKratzen. Nie mam co liczyć na pomoc, na męża wciąż reaguje alergicznie a synka nie chcę narażać. Pakuję do kototransportera. Kot zapiera się wszystkimi łapami. W końcu walka kot vs człowiek kończy się zwycięstwem człowieka. Zwycięstwo okupione jest zaledwie trzema ranami drapanymi i jedną szarpaną. Potem zaczyna się koncert. Miauuuu Miiiiau Miiiiiaaaauuuuuu. Na przemian błagalne, rozpaczliwe i naglące. Nawet ktoś, kto nie zna kociego łatwo przetłumaczy: „wypuść, proszę, błagam wypuść!”, „no, wypuść natychmiast!”, „wypuść do jasnej ^%^%$ !!!!”
Kocia muzyka towarzyszy mi całą drogę i dwie wizyty innych zwierzaków przed nami. W końcu nasza kolej. Pan weterynarz znajduje w komputerze dane moje i kota. Byliśmy tam cztery lata temu, jak przygarnęliśmy kotkę – sprawdzić ogólny stan zdrowia, odrobaczyć i określić płeć (nie umieliśmy), potem na sterylizację.
Mała dygresja co do imienia – gdy lekarz spytał o imię kotki w tym samym czasie ja podałam „Negusia” a mój synek „Słodziaczek” (mała kicia była). Lekarz wpisał Negusia-Słodziaczek.
Rozpinam suwak kototransportera i oczom naszym ukazuje się - Słodziaczek...
Na początek wściekłe fukanie! Potem syk godny anakondy! Seria prychnięć! Kłęby futra! (zestresowany kot zrzuca sierść). Łap ze 20, pazurów chyba 100, zęby wszędzie! Weterynarz woła kolegę. Podchodzą z grubymi ręcznikami. Kot rzuca się jak wściekły, broni pazurów jak niepodległości, jest wszędzie! Łapy młócą powietrze, wrzask, syk, prychanie, w pomieszczeniu jest chyba ze 20 rozszalałych kotów! Weterynarz próbuje zarzuć ręcznik na grzbiet koci, kot wyskakuje metr w górę i zrzuca ręcznik! Zęby, pazury, zęby, pazury, wszędzie!
Po około 10 minutach walki widzę, że nic z tego nie będzie. Rezygnuję z usługi ku ogromnej uldze obu lekarzy. Jeden z nich odwraca uwagę kotki, żebym mogła zapiąć transporter. Jeden ręcznik zostaje w środku z kotką, nikt nie ma odwagi po niego sięgnąć. Wracam do domu.
Pazurki wciąż nie obcięte. Ktoś ma jakis pomysł, jak pomóc kotu?
Będzie o mojej Kocurzrze.
Mamy Kocurrę. Dobra, mydlenie oczu. Kocurra ma nas (każdy Kociarz wie, o czym mówię). Kocurra jest owocem mezaliansu kotki perskiej bez rodowodu (to się chyba fachowo nazywa „w typie rasy”) i bliżej nieokreślonego taty rasy kot europejski. Z persa ma pewne cechy: płaski, szeroki pyszczek, krótkie, masywne łapki, imponujący ogon, bogatą okrywę i... charrrakter.
Kotu, który nie wychodzi na dwór i nie ma możliwości naturalnego ścierania pazurków, należy pazurki te obcinać. Od 4 lat, od kiedy Kocurra jest z nami, pazurki zawsze przycinał mąż. Ja się boję – to delikatna operacja, pazurki mają unerwione rdzenie i łatwo można kotu zrobić krzywdę. Mąż ma niezłą wprawę. Zawsze robił to, gdy kocia spała. Nie była zachwycona, wydawała pomruki niezadowolenia, ale jakoś pozwalała.
Do czasu. Jakiś miesiąc temu mąż zabrał się za pazurki. Nie wiem, co się stało – czy zrobił coś źle, czy koci się coś odwidziało, nie wiem. Kocurra wykonała po trzy głębokie szramy na obu jego przedramionach i wbiła mu zęby w ścięgno na wierzchu dłoni. W kilka godzin dłoń spuchła jak balon, przeraźliwie bolała, ostry dyżur chirurgiczny, jeden antybiotyk, potem drugi, generalnie ręka do tej pory jeszcze boli, choć opuchlizna zeszła.
Kot ma w dalszym ciągu nieobcięte pazurki. Widzę, że się męczy, próbuje gryźć, wbija we wszystkie meble. Mąż nie może do niej podejść, bo wydaje z siebie (Kocia!) wściekłe fukanie, syki, prycha, robi się dwa razy większa. Postanawiam zawieźć do specjalisty czyli weterynarza. Wyjmuję kototransporter. Kot na jego widok wrzuca 6 bieg i nagle okazuje się, że 4-ro centymetrowa szpara pomiędzy fotelem a ścianą w zupełności wystarcza, aby wcisnął się w nią dorosły kot. Wywlekam moją KatzenKratzen. Nie mam co liczyć na pomoc, na męża wciąż reaguje alergicznie a synka nie chcę narażać. Pakuję do kototransportera. Kot zapiera się wszystkimi łapami. W końcu walka kot vs człowiek kończy się zwycięstwem człowieka. Zwycięstwo okupione jest zaledwie trzema ranami drapanymi i jedną szarpaną. Potem zaczyna się koncert. Miauuuu Miiiiau Miiiiiaaaauuuuuu. Na przemian błagalne, rozpaczliwe i naglące. Nawet ktoś, kto nie zna kociego łatwo przetłumaczy: „wypuść, proszę, błagam wypuść!”, „no, wypuść natychmiast!”, „wypuść do jasnej ^%^%$ !!!!”
Kocia muzyka towarzyszy mi całą drogę i dwie wizyty innych zwierzaków przed nami. W końcu nasza kolej. Pan weterynarz znajduje w komputerze dane moje i kota. Byliśmy tam cztery lata temu, jak przygarnęliśmy kotkę – sprawdzić ogólny stan zdrowia, odrobaczyć i określić płeć (nie umieliśmy), potem na sterylizację.
Mała dygresja co do imienia – gdy lekarz spytał o imię kotki w tym samym czasie ja podałam „Negusia” a mój synek „Słodziaczek” (mała kicia była). Lekarz wpisał Negusia-Słodziaczek.
Rozpinam suwak kototransportera i oczom naszym ukazuje się - Słodziaczek...
Na początek wściekłe fukanie! Potem syk godny anakondy! Seria prychnięć! Kłęby futra! (zestresowany kot zrzuca sierść). Łap ze 20, pazurów chyba 100, zęby wszędzie! Weterynarz woła kolegę. Podchodzą z grubymi ręcznikami. Kot rzuca się jak wściekły, broni pazurów jak niepodległości, jest wszędzie! Łapy młócą powietrze, wrzask, syk, prychanie, w pomieszczeniu jest chyba ze 20 rozszalałych kotów! Weterynarz próbuje zarzuć ręcznik na grzbiet koci, kot wyskakuje metr w górę i zrzuca ręcznik! Zęby, pazury, zęby, pazury, wszędzie!
Po około 10 minutach walki widzę, że nic z tego nie będzie. Rezygnuję z usługi ku ogromnej uldze obu lekarzy. Jeden z nich odwraca uwagę kotki, żebym mogła zapiąć transporter. Jeden ręcznik zostaje w środku z kotką, nikt nie ma odwagi po niego sięgnąć. Wracam do domu.
Pazurki wciąż nie obcięte. Ktoś ma jakis pomysł, jak pomóc kotu?
Ocena:
0
(40)
Komentarze