Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#79352

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Swojego czasu musiałam z wtedy jeszcze narzeczonym w ciągu 3 dni znaleźć nowe mieszkanie. Takim oto sposobem znalazłam ofertę kawalerki w świetnej dla nas lokalizacji. Wszędzie blisko, więc długo się nie zastawialiśmy, bo I czas nas gonił. Minusem tego mieszkania był wygląd- meble z lat 80-90, do tego wszechobecna boazeria (nawet w łazience!) I płatność czynszu do rąk własnych właściciela- starszego Pana.

Zasiedzieliśmy w mieszkaniu kilka lat. Nie ukrywam, że ze względu na dobrą lokalizację I dość niski czynsz jak na Warszawę. Starszy Pan początkowo poza jedną sytuacją nie sprawiał większych problemów, więc nie spieszyliśmy się ze znalezieniem czegoś innego.

Pierwsza piekielna sytuacja nastąpiła po chyba 2 miesiącach od przeprowadzki. Lodówka odmówiła współpracy, na amen. Nie dziwiło nas to zbytnio bo lodówka, jak I reszta wyposażenia z lat 90, więc ponad 20 letni sprzęt I tak posłużył długo. Właściciel najpierw kazał nam ściągnąć technika I naprawić lodówkę, bo przecież nowa, on dopiero co kupił. Serwisant przyjechał, ale nie było już czego ratować. Właściciel niepocieszony przysłał swojego zięcia, bo przecież wszystko da się naprawić. Zięć przyszedł, zobaczył I potwierdził diagnozę technika- lodówka do wyrzucenia. Tu właściciel zaproponował nam niezwykły deal. Otóż mamy kupić lodówkę na własny koszt, bo przecież zepsuliśmy poprzednią. Jego zdaniem ponad 20-letni sprzęt nie ma prawa odmówić posłuszeństwa.

Na ofertę nie przystaliśmy, bo byliśmy po prostu spłukani. Zresztą nie będę odkupować czegoś, czego nie zepsułam. Dziadek podumał I w końcu kupił lodówkę. Z wielkim fochem.
Kolejne lata leciały dość spokojnie, poza drobnymi piekielnościami. Parę razy wydawało nam się, że rzeczy w mieszkaniu były poprzestawiane, ale za rękę nikogo nie złapaliśmy.

Po kolejnych miesiącach okazało się, że mieszkaniu są karaluchy. I nie, nie tylko w naszym, a w całym wieżowcu czego dowiedziałam się od sąsiadów. Były, są I będą prawie zawsze, bo w wieżowcu zsyp, dzięki czemu wszystko się rozchodzi. Walczyliśmy różnymi środkami, ale musieliśmy się pogodzić z myślą, że raz 2-3 miesiące spotkamy karalucha w kuchni.

Ostatnio jednak w mieszkaniu pojawiły się pluskwy. Kto miał do czynienia ten wie, kto nie temu zazdroszczę. Nie od razu wiedzieliśmy co się dzieje, dopiero jak dostałam ostrej reakcji alergicznej zrozumieliśmy co jest nie tak. Niestety było ich tak dużo, że nie bylibyśmy w stanie sobie poradzić, więc wezwaliśmy fachowców w celach dezynfekcji mieszkania. Przyjechali, zrobili, jednak zakomunikowali, że kanapa prawdopodobnie do wyrzucenia, bo jest tam gniazdo. Problem w tym, że kanapa właściciela. Kiedy do niego zadzwoniłam, najpierw się śmiał "hehe pluskwy, no co Pani, niemożliwe". Potem kiedy usłyszał o możliwości wyrzucenia kanapy wpadł w szał. Kanapa przecież nowa, on lokatorom kiedyś kupił, wyrzucić nie można! Cóż nie ulega wątpliwości, że kiedyś ją kupił, ale pewnie z 20 lat temu sądząc po tapicerce. Za dezynfekcję pieniędzy nie oddał, bo przecież to nasze widzimisię. Przecież te pluskwy są nieszkodliwe, on ma 90 lat on wie, a ja młoda wymyślam!

Był bardzo zdziwiony kiedy powiedziałam, że się wyprowadzamy. Teraz chcę wywalczyć kaucję. Jednak w umowie mamy miesięczny okres wypowiedzenia I dziadek nie chce nam oddać żadnych pieniędzy. Ale jak żyć w mieszkaniu kiedy wszystko Cię gryzie, a do tego potencjalnie roznosisz to cholerstwo? No cóż trzymajcie kciuki.

wynajem

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (191)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…