Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#79603

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chcę Wam dziś opowiedzieć historię o ludziach – ani dobrych, ani złych. Każda z opisanych postaci ma swoje dobre i złe cechy. Niektórzy sami sobie byli winni, inni sami doprowadzili do tego, co ich spotkało, niektórzy mieli siłę przeciwstawić się losowi a jeszcze inni – zmienili bieg wydarzeń. Jak to w życiu. Kto wygrał, kto przegrał? Nie znajdziecie w mojej opowieści aniołów i diabłów – tylko zwykłych ludzi, z ich siłą i słabością. Będzie to opowieść o piekielnej sile stereotypów i uprzedzeń – tak silnych, że nie ma na nie wpływu nawet rzeczywistość. To będzie "ludzka komedia".

Historia ta ma korzenie w latach 80-tych ubiegłego wieku.

Po tragicznej śmierci córki i zięcia w wypadku samochodowym, Babcia zdecydowała się wziąć do siebie i wychować dwóch osieroconych wnuczków – 10-letniego Roberta i 2-letniego Maćka. Babcia była osobą bardzo wierzącą, mocno konserwatywną, przestrzegającą przykazań i związaną z kościołem. W takim też duchu wychowywała obu swoich małych wnuczków.

Chłopcy rośli, dorastali i z biegiem czasu uwydatniały się również różnice w ich charakterach i osobowościach.

Starszy - Robert - wyrastał na podobieństwo Babci. Był bardzo konserwatywny, głęboko wierzący, ale przy tym dość apodyktyczny, wierzący, że jego racja jest jedyna i najważniejsza. Najwyższą dla niego wartością była rodzina – ale tylko rodzina stworzona na jego zasadach. Skończył studia, zdobył dyplom inżyniera i uzyskał zatrudnienie – bardzo dobrze płatną, ale ciężką fizycznie pracę. Ożenił się z Joanną – zahukaną, skromną dziewczyną z wielodzietnej rodziny. Joanna wyznawała podobne, co mąż, wartości i z radością podporządkowała mu się bez reszty. Po roku przyszedł na świat ich pierwszy syn.

Maciek był inny – od najmłodszych lat jego charakter był chwiejny i miał skłonności do ulegania wpływom – niestety, zwłaszcza złym. Dopóki pilnowali go Babcia i brat – Maciek uczył się i zdobywał wykształcenie. Bardziej lub mniej chętnie. Siła osobowości Roberta była na tyle duża, że młodszy brat – póki co – podporządkowywał mu się i dzięki temu udało mu się skończyć dość dobry kierunek studiów – również uzyskał dyplom inżyniera, aczkolwiek w innej specjalizacji, niż brat. Gdy Maciek zaczął zarabiać – wpływ brata i Babci wyraźnie osłabł. Maciek imał się różnych zajęć, pracował też zagranicą, zarabiając naprawdę dobre pieniądze. Ale nie odłożył nic. Wszystko szło na bieżące „hulanie”.

Minęło kilka lat.

Joanna urodziła kolejne dziecko - córkę.

Maciek nadal prowadził rozrywkowy tryb życia, pijąc coraz więcej i mając coraz więcej „kolegów”. Właśnie staczał się po równi pochyłej, gdy na drodze jego życia stanęła Marzena.

Marzena była silna. Wyciągnęła Maćka za uszy z kolegów, długów, hulanek. Zawróciła go w pół drogi do alkoholizmu. Zdawała się być kobietą jego życia.

Marzena miała jednak trzy cechy, które z marszu dyskwalifikowały ją w oczach rodziny Maćka. Była sporo od niego starsza, była – o zgrozo! – rozwódką i – o zgrozo! zgrozo! - samotnie wychowywała nastoletniego syna z pierwszego małżeństwa! Babcia i Robert wkroczyli do akcji. Nie liczyło się zawrócenie Maćka ze złej drogi, ani to, że ustatkował się i robił wszystko, żeby zbudować z Marzeną rodzinę. Niechby pił, hulał, grał! To zło, ale... nagle okazało się, że to mniejsze zło niż rozwódka! Niesakramentalny związek! – co to, to nie! Grzech i rozpasanie!

Maciek postanowił zawalczyć o swoje szczęście. Okazało się, że miał jednak jakiś charakter – kilka miesięcy później Marzena, stojąc na stopniach Urzędu Stanu Cywilnego – z mocno zaokrąglonym brzuszkiem – patrzyła roziskrzonym wzrokiem na nowiutką obrączkę błyszczącą na jej palcu. Cztery miesiące później – Marzena i Maciek całowali rączki świeżo narodzonej Julitki.

Marzena była mądrą kobietą. Po pierwszej euforii męża, spowodowanej ślubem i narodzinami Julitki, widziała jak na dłoni, jak bardzo Maciek cierpi z powodu odrzucenia przez Babcię i brata. Jej taktowne zabiegi – o tyle trudniejsze, że ona i Joanna za sobą od początku nie przepadały – sprawiły, że relacje pomiędzy braćmi zostały na nowo nawiązane. Oficjalne i nieśmiałe, ale jednak.

Z Babcią było trudniej. Ale w końcu - Babcia bardzo kochała swoich wnuków - obu wnuków. Babcia szczęśliwie przeprowadziła jakiś skomplikowany proces myślowy, na skutek którego wyszło jej, że jej młodszy wnuk jest niewinną ofiarą szatańskiej przebiegłości. Stopniała wobec wnuka – jako ofiary. Zaczęła znów tolerować jego obecność, ale wobec Marzeny jednak pozostała nieprzejednana. W końcu to ona zwiodła na manowce jej bezbronnego chłopca!

Minęło kilka lat.

Jak to w życiu bywa, ludzie się starzeją (z wyjątkiem niektórych prezenterów i aktorów). Babcia stawała się coraz bardziej niedołężna, słaba, mniej samodzielna. Obaj wnukowie pomagali, jak mogli – robili zakupy, drobne naprawy. Pomagała także Joanna – gotowała, sprzątała, prasowała. Marzena bardzo chciała pomóc – jednak Babcia nie chciała jej widzieć na oczy.

Nadszedł w końcu czas, gdy Babcia fizycznie zaniemogła całkowicie. Potrzebna była jej całodobowa opieka. Oddanie Babci do domu opieki społecznej nie było brane pod uwagę. Wnukowie zostali wychowani w kulcie rodziny. Taka mentalność. Oddanie Babci do domu opieki obaj potraktowaliby niemal jak zabójstwo. Obie rodziny chciały babcię zabrać do siebie, jednak to Robert – jako najstarszy – zadecydował. Babcia zamieszka z jego rodziną. Joanna była wówczas w końcówce trzeciej ciąży. Miała dwoje małych dzieci, teraz doszła jej jeszcze niedołężna babcia, która wymagała karmienia, mycia, przewijania itp. Robert pracował bardzo ciężko, zarabiając na wszystko (Joanna nie pracowała zawodowo).

Joanna wytrzymała pół roku. Robert pracował ciężko po 12 godzin dziennie, aby zapewnić byt swojej rodzinie. Po pracy, wykończony śmiertelnie, chciał tylko dostać coś do zjedzenia i odpocząć. Joanna – opiekując się dwójką przedszkolaków, noworodkiem i niedołężną Babcią – prowadząc dom, robiąc zakupy, gotując, sprzątając, piorąc, zmieniając pampersy i mając na głowie milion rzeczy – stawała się coraz bardziej sfrustrowana. Pomiędzy małżonkami zaczęło dochodzić do awantur. Dostawało się też Maćkowi, który – w miarę swoich możliwości, dzieląc czas na pracę, swoją rodzinę i Babcię – starał się jak najczęściej wpadać, aby odciążyć bratową. Frustracja Joanny sięgnęła szczytu. Robert ustąpił, gdy zdesperowana Joanna zagroziła odejściem. Rozwód nie mieścił się w jego kategoriach światopoglądowych.

Sytuacja mieszkaniowa na ową chwilę przedstawiała się następująco: Babcia miała duże, trzypokojowe, własnościowe mieszkanie, pod jej nieobecność stojące pustką. Robert wziął na kredyt duże, czteropokojowe, wygodne mieszkanie dla swojej rodziny i spłacał kredyt, sam utrzymując wszystko. Maciek, Marzena z dwójką dzieci mieszkali w jej malutkiej klitce (1,5 pokoju), która przypadła jej po rozwodzie.

Na wieść, że ma się przenieść do Maćka i Marzeny, Babcia wpadła w stan przedzawałowy! Do tego domu grzechu ona nie pójdzie! Ona woli umrzeć na ulicy! Porzućcie ją pod płotem, ona umrze, ale do domu rozwiedzionej nie pójdzie! Prędzej do domu mordercy, gwałciciela, złodzieja, ale nie rozwodnika!! Bez ślubu kościelnego żyją!!!

Patową sytuację rozwiązał Robert – zadecydował, że Maciek z rodziną wprowadzą się do dużego mieszkania Babci i tam będą się nią opiekować. O dziwo, Babcia takie rozwiązanie zaakceptowała. Nie będzie mieszkać w domu grzechu, będzie mieszkać we własnym. I zgadnijcie, proszę, kto opiekował się Babcią do śmierci? Kto ją karmił, mył, przewijał, podawał leki itp? Tak. Zgadliście. Robiła to znienawidzona, pogardzana Marzena. Nigdy się nie poskarżyła. Ani mężowi, ani nikomu. Może sama sobie, ale tego nie wie nikt. Odrzucona przez rodzinę cierpliwie spełniała swoją powinność, aż Starsza Pani - 89-letnia - zamknęła oczy na wieki.

Happy endu nie ma. Pozostała kość niezgody - duże, własnościowe mieszkanie Babci. Naturalną rzeczy koleją, powinno być podzielone na pół – na obu wnuków. Nie ma innej rodziny. Jednak Robert uważa, że mieszkanie należy się tyko jemu - bo to on żyje w zgodzie z nauką Babci i Kościoła! Ma ślub kościelny z Joanną i mają troje "po bożemu spłodzonych dzieci". Maciek żyje bez ślubu kościelnego, z pasierbem i małą Julitką zrodzoną w grzechu! Cóż z tego, że Marzena przez ostatnie lata opiekowała się Babcią! Nie można mieszkania dzielić na pół! Ono należy się tylko tym, którzy żyją po katolicku!!!

Robert wyrzucił Maćka i jego rodzinę z mieszkania po Babci. Joanna dzielnie sekunduje mężowi. Maciek nie ma tyle siły, aby wstąpić na drogę sądową przeciwko jedynemu bratu – jedynemu krewnemu, jaki mu pozostał. Marzena zaciska zęby. Wie, jak wielki jest wpływ rodziny na jej męża. Wychowanie wdrukowuje się nam na płytę główną. Cokolwiek się stanie – korzenie pozostają.

I to jest już koniec mojej historii. Dziękuję tym, którzy ją przeczytali.

Katolicka rodzina

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 250 (364)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…