Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#79604

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z pracy.

Dwa lata temu udało mi się załapać do pracy jako terapeuta zajęciowy. Umowa na okres trzech miesięcy, po tym czasie normalna o pracę. Stawka jak na warunki lokalne - nie najgorsza. Nic rewelacyjnego, ale nie najgorsza. Miejsce pracy oddalone od 30km od mojego miasta, więc nie ma tragedii. No, ale żeby nie było za wesoło:

1. Uczestnikami terapii byli mieszkający w całej gminie niepełnosprawni. Ośrodek zapewnia dojazd. Świetnie. Za kierowców robię ja i drugi terapeuta. Wcześniej byli zatrudnieni normalni, pełnoetatowi kierowcy ale "za drogo wychodziło".
W praktyce oznacza to, że codziennie spędzałem cztery godziny za kółkiem prastarego fiata ducato. W samochodzie nie działał obrotomierz, prędkościomierz i miernik poziomu paliwa.

2. Cztery godziny żeby przywieźć uczestników a później rozwieźć ich po domach. To daje nam cztery godziny normalnej pracy, prawda?
Otóż nie. Podopieczni mieli zapewnione dwa posiłki, co zajmowało im łącznie około godziny. Do tego po obiedzie o godzinie trzynastej i tak mieli średnio ochotę na jakąkolwiek pracę poza plotkami, więc za dużo w mojej pracowni się nie narobili (obsługiwałem pracownię stolarską).
Polecenie kierowniczki - wpisywać w dziennik, co robiliśmy na zajęciach. Jeśli na zajęciach nic nie robiliśmy (bo, zwyczajnie, nie było na to czasu) - wpisywać z wcześniej przygotowanego planu zajęć.

3. Papierkologia. Kierowniczka kochała produkować papier. I to w ilościach takich, że nawet kontrolerzy z finansującej tę imprezę fundacji łapali się za głowę. Ja i drugi terapeuta byliśmy "tymi złymi". Dlaczego?
Wszyscy, poza nami mieli cztery godziny, kiedy nie ma podopiecznych, na produkcję papieru. Dzięki temu mogli w miarę na bieżąco prowadzić jakieś zajęcia, uzupełniać dzienniki i ogólnie - normalnie pracować. My na to wszystko mieliśmy o połowę mniej czasu plus prowadzenie dokumentacji związanych z przebywanymi odległościami.

4. Dobór podopiecznych - w statucie placówki stało jasno - osoby ciężko lub średnio upośledzone, w wieku 18-50 lat rokujące szansę na zdobycie nowych umiejętności i wejście na rynek pracy. Brzmi pięknie.
Na salę informatyczną Tomek dostał sześć osób. Jedna potrafiła pisać. W założeniach - nauczyć ich tworzyć CV. Cudnie.
Aby przyjąć podopiecznego do placówki należało zebrać pracowników, żeby usiedli nad podaniem i dokumentami i ustalili, czy osoba w ogóle się nadaje. Zamiast tego kierowniczka przyprowadzała coraz to bardziej beznadziejne przypadki i oczekiwała cudów. Hitem był ponad pięćdziesięcioletni pan ze schizofrenią i ciężką demencją. Ogólnie miał wrażenie, że codziennie jest w placówce po raz pierwszy. Tyle odnośnie misji placówki.

Ogólnie praca tam była naprawdę "cudowna". Zrezygnowałem po tym, jak jeden uczestnik zaatakował mnie a kierowniczka stwierdziła, że "nic się przecież nie stało" (ogólnie jest to dłuższa, osobna historia). Dzień po mnie zrezygnował drugi terapeuta, więc ośrodek został bez kierowców.
Nie wiem, jak tam to działa. W lokalnym urzędzie pracy co chwilę pojawiają się ogłoszenia, że ośrodek poszukuje pracowników.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (140)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…