Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#79818

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia mojej przyjaciółki M, dodana za jej zgodą. Sytuacja sama w sobie raczej śmieszna, ale osoby w niej występujące już nie.

M odziedziczyła kilka lat temu dużą działkę, a w zeszłym roku razem z mężem zaczęli się budować. Postanowili, że skoro i tak biorą kredyt, to już zrobią dom i całą działkę porządnie, żeby nie bawić się z tym wszystkim przez kilka lat.

I tak najpierw wykończyli spory dom, potem wyłożyli kostkę. Zostały tylko rośliny. Z racji, że ogród ogromny i chcieli, żeby wyglądał ładnie, to zatrudnili kogoś, żeby zaprojektował jak rozłożyć rośliny i tak dalej.

Wszystko załatwione, ścieżki, jakieś altanki i inne pierdoły na ogrodzie skończone, zostały do zasadzenia rośliny. Było ich sporo, przywieziono wszystkie na raz i ustawiono na podwórzu w rzędach tych samych roślin. Wiecie, tutaj rząd tuj, obok rząd róż i tak dalej. Prawie całe podwórze pozastawiane doniczkami, workami z ziemią, taczkami i innymi ogrodniczymi narzędziami. To wszystko do złudzenia przypominało sklep ogrodniczy. No właśnie...

Tego dnia nocowałam u M. Rano wstałyśmy, jakoś tak się złożyło, że o tej samej godzinie, i od razu do kuchni robić kawę. Odsłaniam rolety a tam ktoś przestawia doniczki. Myślę, że pewnie ogrodnicy przyjechali kończyć robotę, ale M zdziwiona mówi, że powinni być dopiero za około godzinę.
Wychodzimy, a tam jakieś małżeństwo na oko 50-cio letnie (nie widziałam tego z okna), przebiera w doniczkach.

My tak stajemy, a oni grzecznie się witają i... mówią, że poproszą o te rośliny odłożone i jeszcze się rozejrzą za jakąś łopatą.. M na to, że nie wie, o co chodzi, i co oni w ogóle robią z jej roślinami? Oni na to, że przecież prowadzimy sklep ogrodniczy.

Nie dali sobie przetłumaczyć, że nikt tu nic nie sprzedaje i cały czas ciągnęli, że kto normalny ma na podwórku tyle roślin i oni żądają (tutaj już ich wyśmiałam prosto w twarz), żeby sprzedać im te rośliny, bo mają one metki z cenami, więc są na sprzedaż. Absolutnie nic nie dało się im przetłumaczyć. Dopiero mąż M wyszedł (chłop ma naprawdę mocny sen i niski poziom tolerancji na głupotę) i wytłumaczył im krótko, że weszli na teren prywatny i jeśli nie wyjdą, zadzwoni na policję.

Oni już oburzenie na twarzach i niby już wychodzili, ale jeszcze w drodze do bramy odgrażali się, że oni tu wrócą z policją.

Niestety nie wrócili, bo naprawdę byłam ciekawa co się stanie.

Ale jak w ogóle można wejść komuś na podwórze, gdzie furtka była zamknięta na haczyk, z resztą nie widać go od ulicy, więc musieli się trochę natrudzić, żeby wejść i jeszcze kłócić się z właścicielami, żeby sprzedali im coś ze swojego ogrodu?

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (184)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…