Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#79873

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odezwała się do mnie dawna znajoma ze szkoły. Dziewczyna w moim wieku (czyli młoda, przed 30), obecnie ma czwórkę dzieci i męża. Utrzymujemy raczej luźny kontakt, głównie internetowy, czasem wpadamy na siebie gdzieś w mieście i ucinamy pogawędkę. Szkołę kończyłyśmy w tym samym czasie, obie poszłyśmy na studia, w tym samym mieście, na inne uczelnie. Nie pracowała nigdy, bo jeszcze w trakcie studiów zaszła w ciążę, urodziła pierwsze dziecko, potem drugie, potem wyszła za mąż, później kolejne, rozwiodła się, później znowu wyszła za mąż i tak dalej.... Generalnie scenariusz życiowy rodem z "trudnych spraw".

Najpierw zapytała czy mogę załatwić robotę jej obecemu konkubentowi. Akurat szukaliśmy pracowników na kilka stanowisk (od pracowników fizycznych po wykwalifikowanych inżynierów), więc pytam jakie ma facet kwalifikacje, a najlepiej niech sam przyśle do nas CV. Usłyszałam, że on nic wysyłać nie będzie, chciałaby go w końcu z domu wygonić, bo nic nie robi, a dzieci głodne. No ale ja dalej nie wiem, co facet potrafi, to się dowiedziałam - nic nie potrafi, chce lekkiej pracy żeby się nie przemęczać, tak najlepiej to z pół etatu, za minimum 3 tys. na rękę, bo inaczej to mu się nie opłaca wstawać sprzed TV. Super, mam nadzieję, że szybko pogoni tego nieroba.. Oczywiście żadnej pracy mu nie załatwiłam, bo w mojej firmie niestety trzeba pracować :(

Długo była cisza z jej strony, myślałam nawet, że się obraziła. Ale nie, po jakichś 2 tygodniach znów napisała do mnie z prośbą o pomoc. Tym razem chciała żebym jej dała tysiąc złotych, bo będą chrzciny jej kolejnego dziecka, a ona nie może nie wyprawić imprezy dla rodziny, a pieniędzy nie ma. Nie pożyczyła tysiąc złotych, tylko DAŁA. Dlaczego? Odpowiedź mnie zwaliła z nóg "nie masz dzieci, to nie masz takich wydatków, a przecież pracujesz, no weź mi daj, pewnie nie masz co robić z pieniędzmi!". Nie no jasne, śpię na pieniądzach, rzeczywiście mam ich takie ilości, że nie mam co z nimi robić, może niedługo kupię sobie prywatną wyspę? I to wszystko dlatego, że nie mam dzieci! Argument, że jednak mam na co wydawać i niestety nie jestem jeszcze milionerką nie trafił do niej. Spowodował kaskadę wiadomości, że jestem egoistką i generalnie pójdę do piekła. Kurczę, jeszcze jakby to była jakaś dramatyczna sytuacja, nie wiem, dziecko chore i nie ma na leki, to dałabym jej chociaż część kwoty. Ale na przyjęcie z okazji chrzcin? Serio?

Kolejna, ostatnia już rozmowa, która spowodowały, że ręce mi opadły i odechciało się utrzymywać jakikolwiek kontakt z tą osobą.
Odezwała się do mnie żeby się pochwalić, że ma nowego konkubenta (mam nadzieję, że troszkę bardziej zaradnego niż poprzedni) i jest z nim w ciąży, więc za chwilę powitają na świecie jej 5 dziecko! I niemalże jednym tchem pojazd w moją stronę - a ty jesteś taka beznadziejna, jeszcze żadnego dziecka nie macie, no jak tak można żyć?! Oczywiście wklepałam standardową formułkę "nie mam dziecka, bo nie mam na to warunków, nie stać mnie, na razie mam wiele rzeczy do zrobienia, za jakiś czas o tym pomyślimy". I dowiedziałam się, że "za jakiś czas" to już będzie ZA PÓŹNO i po co mi ajfon i inne bajery, lepiej te pieniądze wydać na dziecko! Tłumaczyłam, że ajfony i inne bajery jeść nie wołają, a w ostateczności można je sprzedać, że z dzieckiem to trochę jednak inaczej, że trzeba mieć na nie miejsce nie tylko w życiu, ale i w domu/mieszkaniu, a obecnie nie mam miejsca nawet na suszarkę do prania :/ Wszystko to jak grochem o ścianę. Odbijanie moich argumentów "my w szóstkę, a zaraz siódemkę mieszkamy na 50 metrach! Da się!". No da się, nie przeczę. A jak dzieci podrosną, to nie wiem jak się pomieszczą.

Kobieta non stop się żali, że konkubent zły, że pieniędzy brakuje, ale ma już piątkę dzieci. OK, jej sprawa. Najwyżej sąd jej te dzieci odbierze, jak będą chodziły głodne cały czas. Ale do jasnej cholery, po co innym wmawia, że powinni mieć dzieci? I jeszcze bezczelnie rozlicza ludzi z ich dochodów, aby pokazać, że "dziecko to żaden wydatek!". Co trzeba mieć w głowie, żeby być takim człowiekiem...

Ps. Nie wyjaśniłam Wam, o co chodzi z mężem i konkubentami. To jest rzeczywiście "trudna sprawa" i temat na osobną historię, ale w telegraficznym skrócie - mąż (któryś z kolei) jest jej partnerem. Raz na jakiś czas robi "skok w bok" do konkubentów, ale finalnie do niego wraca. Nie mam pojęcia dlaczego ten związek tak wygląda i chyba nie chcę tego wiedzieć. Z moich informacji wynika, że mąż jest ojcem co najmniej jednego z jej dzieciaków.

znajoma

Skomentuj (93) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (175)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…