Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#80191

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu w moim otoczeniu pojawiła się osoba uzależniona od pewnego miękkiego narkotyku, o którego legalizację walczy szerokie grono społeczeństwa. Nie chcę poruszać tematu samej legalizacji, bo nie o to chodzi w mojej historii. Nikt mi jednak nie wmówi, że nie da się od tego uzależnić, ponieważ kontakt z tym człowiekiem udowodnił mi, że jest inaczej (nie jest pierwszą osobą z tym problemem, jaką poznałam). Trwało to ładnych parę lat, właściwie to nawet połowę jego życia. Kiedy go poznałam, nie miał świadomości, że może to być nałóg, chociaż był podręcznikowym przykładem osoby uzależnionej.

Nasze losy na tyle się poplątały, że zaczęły się między nami pojawiać uczucia. I tutaj pewnie pojawi się stos hejtujących komentarzy, po co w ogóle pcham się w związek z osobą uzależnioną. Jest naprawdę dobrym człowiekiem, ale ma problem (a kto ich nie ma...?). Wielokrotnie mu mówiłam, że jeśli pojawi się w nim taka decyzja, żeby to odstawić, to mu pomogę najlepiej jak umiem. Przyszedł moment, kiedy stwierdził, że pora zawalczyć z samym sobą i spróbować. Byłam przeszczęśliwa.

Początki nie były łatwe. Chodził rozdrażniony, nie wysypiał się, pocił się niemiłosiernie. Każdy dzień był dla niego ogromnym sukcesem. Każdego dnia z radością mi oznajmiał, że daje radę i widać było po nim, że cieszy się z tego. Już po dwóch tygodniach pojawiły się pozytywne efekty odstawienia: przybrał na wadze, twarz przestała być tak koścista i nieco się zaokrągliła, nabrał większych chęci do aktywnego spędzania wolnego czasu (wprawdzie od paru lat uprawia regularnie sport, ale przez nałóg nie było widać znaczących zmian w jego wyglądzie). Każda najdrobniejsza zmiana była dla niego dodatkową motywacją. Jednak jak sam stwierdził, robił to dla mnie.

Drobne piekielności zdarzały się notorycznie - koledzy namawiający go na wspólne palenie. Nie docierały do nich tłumaczenia, że już tego nie robi. A jak docierały, przestawali się odzywać. Na palcach jednej ręki mogę policzyć, ilu jego znajomych na informację, że rzuca ucieszyło się i pogratulowało decyzji.

Zdarzyła się sytuacja, gdzie nowo poznany człowiek w mojej obecności zaproponował mu integrację połączoną z "inhalacją". Nie odezwałam się. Mój partner natomiast w żartobliwy sposób powiedział, że baba mu nie pozwala, a kiedy rozmówca nalegał, poinformował go, już na serio, że jest w trakcie "odwyku". Parę razy musiał wykazać się asertywnością i odpowiadać mu, że "nie, nawet jeden raz nie chcę". Był to czas, kiedy nie czuł już takiego "ciśnienia", ale nie chciał testować swojej wytrzymałości.

Jakiś czas później partner miał mu w czymś pomóc (już beze mnie). Kiedy wrócił do domu, opowiedział mi o sytuacji, jaka miała miejsce. Pomimo wcześniejszych odmów, facet postanowił nie odpuszczać i ponownie zaproponował mojemu integrację. Ten się oczywiście nie zgodził. Na co on odpowiedział: "No weź, przecież twojej baby tu nie ma, a czego oczy nie widzą..." Trochę się zirytował, ja zresztą też jak mi o tym powiedział, bo przecież tu nie chodzi o to czy ja coś widzę, a o trzymanie się postanowień. Wytrwał, chociaż do końca dnia był rozdrażniony.

Jak dla mnie jest to sytuacja porównywalna do namawiania alkoholika wychodzącego z nałogu do jednego piwa.

EDIT. Po przeczytaniu komentarzy chciałam tylko podkreślić, że partner nie dał się namówić i nie wrócił do nałogu. Poza tym cieszę się, że żyję w społeczeństwie bez wad i nałogów, a widzę, że kilku komentujących już ukamienowało mojego partnera za to, że jest uzależniony... I nieważne, że człowiek walczy ze sobą, żeby wyjść na prostą. Gratuluję Wam podejścia, drodzy piekielni.

nałóg

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 151 (199)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…