Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#80530

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zdaję sobie sprawę, że temat kontrowersyjny, ale możecie pomyśleć co Wy zrobilibyście w mojej sytuacji.

Wróciłam dzisiaj ze studiów do swojego narzeczonego. Kiedyś w historiach wspominałam, że mieszkamy praktycznie w lesie.

Koło naszego domu przechodzi dróżka, prowadząca w stronę kamieniołomu i jeziora (dookoła las). Jakieś 700 m wcześniej jest jedyny blok, w którym mieszka kilkoro ludzi. To tak gwoli wyjaśnienia, żebyście mogli sobie mniej więcej wyobrazić miejsce, w którym zaszła cała sytuacja. Jeśli chodzi o osoby przechodzące koło naszego domu, to na tydzień ze 4 będą.

Lubię zwierzęta. Przygarnęliśmy z P. 6 kotów i psa ze schroniska. Mimo to - nie toleruję, gdy pies jest puszczony "samopas", dodatkowo bez kagańca. Nasza stara suczka biega po lesie pod naszym nadzorem, wiemy, że jest niegroźna, a mimo to ma kaganiec.

Sytuacja z dziś.

Miałam odebrać kuzynkę z podstawówki (miasto 5 km od nas), ale że wujek nie zostawił klucza, to uznaliśmy, że młoda zostanie u nas przez kilka godzin. Zabrałam ją na spacer, właśnie w stronę kamieniołomu i jeziora. P. nie było z nami; kończył pracę ok. 16.00.

Idziemy sobie w dół, młoda coś tam nawija, zaczęła nagrywać filmik, żeby potem pokazać tacie. Z prawej strony dróżki przebiegł wielki, czarny (z domieszką białego) pies. W sumie gabarytami jak cielak. Nie znam się na rasach, ale może to jakiś owczarek, futro średniej długości.

Młoda się przestraszyła (kilka lat temu pogryzł ją pies, blizny na policzku zostaną jej do końca życia). Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że pies zaczął biec w naszym kierunku.
I teraz moja piekielność. Chociaż osobiście nie mam nic sobie do zarzucenia.

Z początku wzięłam pierwszy lepszy kij, przerzuciłam młodą przez ramię i starałam się odgonić psa tym kijem. Krzyczałam przy tym o pomoc/czy ktoś tu jest (z nadzieją, że może właścicielka/właściciel jest gdzieś w pobliżu, w końcu to był rasowy, zadbany pies). Potem starałam się kopniakami odgonić psa. I to nie była próba "zabawy z człowiekiem". Zwyczajna agresja.

Ostatecznie wbiłam mu w okolice podgardla scyzoryk (prawie zawsze noszę przy sobie, a na pewno zawsze, jeśli jestem tam, gdzie byłam). Pobiegł dość spory kawałek, ale padł.

Wróciłam ze szpitala około 1,5h temu, mam 14 szwów na przedramieniu, 3 na dłoni, nogę w bandażu po ugryzieniach. Mam się zgłosić po resztę wyników pojutrze - nie wiadomo, czy pies był szczepiony itp. Młodej nic się nie stało, ale powiedziała, że już nie chce do nas przyjeżdżać.

I teraz czekam na właścicielkę/właściciela tego psa, aż będzie szukać winnego. Mimo wszystko jestem prawie pewna, że to ktoś z naszej wsi. W razie czego mam nagranie z telefonu młodej. Nie widać na nim nic szczególnego od momentu, gdy pies zaczął się rzucać, ale młoda nie wypuszczała go z rąk i widać urywki jak pies skacze w naszą stronę.

No, chyba że ktoś wyrzucił go z auta. Nie wiem. "Uroki" za*upia.

właściciele zwierzęta dzieci obrona

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 127 (189)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…