Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#80964

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Temat historii może większości wydawać się błahy, ale podejrzewam, że nie tylko ja mam do czynienia z podobnymi piekielnościami życia codziennego.

Mówiąc krótko - nie lubię tańczyć. Nieistotne, czy umiem tańczyć czy nie (nie jestem w tańcu jakaś wybitnie dobra, ale wstydu nie ma), po prostu nie znoszę tej czynności. Wstydzę się tańczyć, nie bawi mnie to i kropka. Niestety powoduje to szereg piekielności wśród otoczenia.

Zaczynając od początku: moja mama od zawsze była miłośniczką wszelkiego rodzaju baletu, tańca towarzyskiego i wszelkiej maści tańca. Jako, że sama porusza się (niestety) jak słoń w składzie porcelany, całą swoją ambicję przelewała na mnie, choć od małego miałam awersję do tego rodzaju aktywności fizycznej.

W podstawówce płakałam za każdym razem, kiedy zapisywała mnie na nowe zajęcia taneczne. Nigdy nie wierzyłam w jej zapewnienia typu "tym razem ci się spodoba, zobaczysz!". Z przymusu brałam udział w prowadzonych dla mnie w bardzo nieciekawy sposób zajęciach, z których i tak niewiele wynosiłam. Zwyczajnie mnie to nudziło.

W gimnazjum zaczęłam już bardziej się "stawiać" i uciekałam ze szkoły w czasie, kiedy (zazwyczaj po lekcjach) miały być prowadzone zajęcia taneczne. W ten sposób nauczyłam się wagarować :) Oczywiście mama opłacała lekcje tańca, a ja te pieniądze marnotrawiłam nie uczestnicząc w nich, ale nie mam wyrzutów sumienia. Przecież od początku mówiłam, że nie chcę na nie chodzić.

Wypis z zajęć udało mi się wyegzekwować dopiero po którejś z kolei wywiadówce, podczas której mamuśka dowiedziała się o moich nieobecnościach.
W czasie mojej wątpliwej edukacji tanecznej, spotkania i imprezy rodzinne były dla mnie męczarnią. Nie obyło się bez zmuszania mnie do prezentowania figur, które opanowałam czy całych układów. Płacze, krzyki i symulowanie chorób przed wyjazdami nie skutkowały i tak, podczas każdego rodzinnego święta grałam rolę małpki w cyrku, którą zachwyca się podpita gawiedź.

W dorosłym życiu dalej unikam tańca. Rzadko kiedy daję się komukolwiek namówić na wspólny taniec np. podczas wesel czy innych uroczystości. Nie chadzam na dyskoteki czy do klubów, bo nadal nie przemawia do mnie taka forma rozrywki. Mój narzeczony o tym wie i na moje szczęście sam nie jest miłośnikiem wygibasów na parkiecie :)
Problemy z tym tematem nadal niestety się pojawiają. Dla przykładu dwie sytuacje wyłącznie z ostatniego czasu:

W zeszłym tygodniu miało miejsce spotkanie wigilijne mojej firmy. Impreza była w popularnym klubie, bo i dojazd i ceny przyzwoite, a ludzie dość młodzi, więc chcieli (a jakże) potańczyć z tej okazji.

Od samego początku wszyscy ciągnęli mnie na parkiet, a moje grzeczne odmowy były kwitowane stwierdzeniami, że zachowuję się jak stara babka, albo, że mam dwie lewe nogi. Nikt nie był w stanie przyswoić faktu, że nie tańczę, bo nie mam na to ochoty. Bardzo dobrze za to bawiłam się w wynajętej loży rozmawiając z ludźmi, pijąc kolorowe drinki czy szalejąc podczas gry w bilard, która również była w planach imprezy. Ten fakt jakoś umknął współpracownikom, bo przez parę dni wysłuchiwałam umoralniających kazań, jaki to ruch jest dobry dla zdrowia, i że powinnam nauczyć się tańczyć, bo narobię sobie wstydu na własnym weselu, jak poplączą mi się nogi przy "pierwszym tańcu".

Kolejna kwestia: planowanie imprezy sylwestrowej.

Z okazji zbliżającego się Sylwestra razem ze znajomymi postanowiliśmy wynająć salę, w której zamierzamy urządzić imprezę. Większość dziewczyn myślała przy planowaniu o tym, żeby był duży parkiet i dobre nagłośnienie.
Na moje pomysły, żeby zorganizować jakieś np. gry, konkursy, czy nawet planszówki dla zainteresowanych innymi formami zabawy, koleżanki parsknęły śmiechem, bo "jak się włączy muzykę i będziesz miała wygodne buty, to inne rozrywki już niepotrzebne". Na szczęście moje pomysły zostały poparte przez praktycznie całe zaproszone męskie grono i gry również się pojawią :)
Rozumiem oczywiście to, że większość ludzi lubi taniec. Ale czy bujanie się w rytm muzyki przez ok. 6 godzin to naprawdę taka świetna zabawa?

Żeby nie było: bardzo lubię aktywność fizyczną. Kilka razy w tygodniu odwiedzam basen, całe lato przejeździłam na rowerze, nie jestem otyłą i niezgrabną marudą. Nikomu nie zabraniam spędzania czasu tak, jak lubi. Ale czy naprawdę tak trudno zrozumieć, że nie wszyscy muszą lubić to samo? Bardzo mnie irytują wieczne namowy, ciągnięcie za rękę w stronę parkietu i obrażanie się, kiedy po 50 grzecznych odmowach zaczynam być niemiła dla ludzi, których naprawdę lubię, a którzy nie są w stanie zrozumieć po dobroci.

Więcej wyrozumiałości, proszę :)

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (133)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…