Na fali opowieści o kupnie samochodu, napiszę i ja.
Jakiś czas temu, zaczęliśmy wymieniać naszą stajnię.
Mieszkamy na wsi, z takim klimatem, że zimą mało kto daje radę przebić się przez zaspy.
Toteż, postanowiliśmy ujednolicić tabor i - po sprzedaniu autka rezerwowego, kupić wszystkie z napędem na cztery łapy.
Zaczęło się od poszukiwania używanej terenówki.
Założenie było proste: tanio, stary, ale na chodzie, żeby w razie konieczności serwisowania któregoś z naszych, dowiózł do miasta i z powrotem.
Szukanie w sieci - temat rzeka.
Same okazje, nówki sztuki, brać, jechać...
Toteż pojechaliśmy. W okolice Łodzi.
Miał tam stacjonować amerykan, odmalowany w kolory armii USA, zrobiony w teren. Sprzedawany, bo trza dom skończyć. Nie mocno tani, ale za jakość trzeba zapłacić.
Zadzwoniłem do właściciela, upewniłem się, że wóz jest w opisanym stanie.
Pojechaliśmy 400 kilometrów.
Wyszedł człek poczciwy i zameldował, że niedobrze, że my bez lawety, bo ten Jeep, to "taki bardziej dzik"...
Sierści nie widziałem, nie chrumkał, toteż - nie miałem pojęcia, o co gościowi chodzi.
Zignorowałem brak dwóch klamek i fakt, że wóz ociekał świeżym błotem, a właściciel przysięgał, że od dwóch miesięcy nie jeżdżony.
Dzwonek alarmowy zabrzmiał, kiedy sam go odpalił tłumacząc, że "tylko on umi"...
Potem było już tylko lepiej.
Wóz miał takie luzy w układzie sterowania, że właściwie mogłem dowolnie kręcić fajerą - niespecjalnie zmieniało to trajektorię ruchu.
Co więcej, hamulce "trochę słabe, ale robiłem, robiłem" - nie pozwalały zatrzymać auta na dystansie dwustu metrów z zawrotnej prędkości 30/godzinę.
Czemu tak szybko? Ano - skrzynia biegów ("robiona, jasne, robiona" - chyba na zamówienie) nie zmieniała biegów. Raz udało mi się dokręcić obrotomierz prawie na czerwone i wtedy ujrzałem Pana - wskoczyła dwójka.
Powyżej tego biegu już automobil nie zmieniał...
Objechałem dwie przecznice.
Wysiadłem wk....ony jak szerszeń.
A gość zdziwiony: bo to przecież do lasu auto, bo on myślał, że my wiemy, że takim się nie da jechać, bo skrzynia w porządku, on może zaraz skoczyć do kumpla, dolać oleju i będzie git...
Wróciliśmy z niczym.
Czterysta kilometrów jazdy po to, żeby zobaczyć zakłopotaną minę cwaniaczka, który "myślał, że wiemy"...
Co to za kraj? Co za ludzie?
Jakiś czas temu, zaczęliśmy wymieniać naszą stajnię.
Mieszkamy na wsi, z takim klimatem, że zimą mało kto daje radę przebić się przez zaspy.
Toteż, postanowiliśmy ujednolicić tabor i - po sprzedaniu autka rezerwowego, kupić wszystkie z napędem na cztery łapy.
Zaczęło się od poszukiwania używanej terenówki.
Założenie było proste: tanio, stary, ale na chodzie, żeby w razie konieczności serwisowania któregoś z naszych, dowiózł do miasta i z powrotem.
Szukanie w sieci - temat rzeka.
Same okazje, nówki sztuki, brać, jechać...
Toteż pojechaliśmy. W okolice Łodzi.
Miał tam stacjonować amerykan, odmalowany w kolory armii USA, zrobiony w teren. Sprzedawany, bo trza dom skończyć. Nie mocno tani, ale za jakość trzeba zapłacić.
Zadzwoniłem do właściciela, upewniłem się, że wóz jest w opisanym stanie.
Pojechaliśmy 400 kilometrów.
Wyszedł człek poczciwy i zameldował, że niedobrze, że my bez lawety, bo ten Jeep, to "taki bardziej dzik"...
Sierści nie widziałem, nie chrumkał, toteż - nie miałem pojęcia, o co gościowi chodzi.
Zignorowałem brak dwóch klamek i fakt, że wóz ociekał świeżym błotem, a właściciel przysięgał, że od dwóch miesięcy nie jeżdżony.
Dzwonek alarmowy zabrzmiał, kiedy sam go odpalił tłumacząc, że "tylko on umi"...
Potem było już tylko lepiej.
Wóz miał takie luzy w układzie sterowania, że właściwie mogłem dowolnie kręcić fajerą - niespecjalnie zmieniało to trajektorię ruchu.
Co więcej, hamulce "trochę słabe, ale robiłem, robiłem" - nie pozwalały zatrzymać auta na dystansie dwustu metrów z zawrotnej prędkości 30/godzinę.
Czemu tak szybko? Ano - skrzynia biegów ("robiona, jasne, robiona" - chyba na zamówienie) nie zmieniała biegów. Raz udało mi się dokręcić obrotomierz prawie na czerwone i wtedy ujrzałem Pana - wskoczyła dwójka.
Powyżej tego biegu już automobil nie zmieniał...
Objechałem dwie przecznice.
Wysiadłem wk....ony jak szerszeń.
A gość zdziwiony: bo to przecież do lasu auto, bo on myślał, że my wiemy, że takim się nie da jechać, bo skrzynia w porządku, on może zaraz skoczyć do kumpla, dolać oleju i będzie git...
Wróciliśmy z niczym.
Czterysta kilometrów jazdy po to, żeby zobaczyć zakłopotaną minę cwaniaczka, który "myślał, że wiemy"...
Co to za kraj? Co za ludzie?
Ocena:
150
(176)
Komentarze