zarchiwizowany
Skomentuj
(12)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Kiedy byłam mała, na poświęcenie pokarmów chodziło się do figurki Matki Boskiej lub spotykało się przy krzyżach, które stały w centrum niemalże każdej wioski. Ksiądz przyjeżdżał i święcił. Każdy swój koszyczek trzymał, społeczności malutkie, było zatem miejsce dla każdego.
Niestety, proboszcz ma już swoje lata i nie chce mu się jeździć do każdej wioski z osobna, są więc dwa święcenia w kościołach, w większych wsiach. Kościoły są malutkie, siłą rzeczy nie mieszczą w sobie takiej ilości ludzi. Święconka to krótkie spotkanie, na które wybierają się nie tylko gorliwi katolicy. Dlatego w tym dniu, w kościołach jest "ludzi jak mrówków".
Z tego powodu od niedawna przyjął sie u nas zwyczaj, by zostawiać koszyczki przed ołtarzem, a nadmiar "ludzisków" wylewa sie na zewnątrz.
Nie wiedziałam o tym, ponieważ na święconce w tym roku pojawiłam się po raz pierwszy od ohoho i to tylko na prośbę Mamy, która była za słaba na te zawody.
Niemniej, dość szybko połapałam sie w nowych zwyczajach (chwila obserwacji katolików), zrobiłam w pamięci zdjęcie koszyczka (z tym czerwonym jajkiem i hiacyntem jest mój) i wyszłam przed kościół, co by innym miejsce zrobić.
Stoję sobie, przypominam piekielne historie i zastanawiam się czy nikt mi nie gwizdnie haftowanej serwetki (niepotrzebny strach, wszystko było na miejscu :) ), gdy z zamyslenia wyrywa mnie nastepujący dialog:
Matka: Co ty tu robisz, gdzie masz koszyk!?
(na oko jedenastoletni) Syn: No, zostawiłem, jak wszyscy i wyszedłem.
Matka: Ale z ciebie cymbał. Skąd ja teraz będę wiedzieć, który jest nasz!?
Syn: Ale mamo...
Matka: Zamknij się gówniarzu, tobie powierzyć jakieś zadanie, wszystko spieprzysz!
Syn: Ale tam nie było miejsca, mamo...
Matka: Gó*no mnie to obchodzi, miałeś pilnować koszyka, matole.
I warczała na niego w ten deseń jeszcze ładną chwilę. Młody bezgłośnie się popłakał (łzy mu ciekły po policzkach). Nie moje dziecko i nie moja sprawa, nie chciałam się wtrącać, tym bardziej, że w kościele byłam na gapę, aczkolwiek słuchać tego było ciężko (sama prawie sie poryczałam, patrząc na to biedne dziecko), więc powiedziałam dość głośno do znajomego obok:
Ja: Boże Święty, nie chce się staremu księdzu jeździć po wioskach, ludzie tu sie gnieżdżą. Zamiast pogonić wikarego to robi z nas sardynki i ludzie się denerwują. Kwasy się robią na Święta, a to chyba nie o to chodzi, żeby się teraz kłócić? Nie po to Jezus za nas na krzyżu umierał. I w ogóle, jak ja teraz swój koszyk znajdę? Ale weź tu się proboszczowi postaw...
Znajomy: Prawda.
Baba przerwała tyradę, mimochodem spojrzała na mnie, potem na synka, spuściła głowę i zamilkła. Tyle dobrego. A tak naprawdę, to by takich rodziców należało na kupie gnoju wywozić. Biedny chłopczyk.
Niestety, proboszcz ma już swoje lata i nie chce mu się jeździć do każdej wioski z osobna, są więc dwa święcenia w kościołach, w większych wsiach. Kościoły są malutkie, siłą rzeczy nie mieszczą w sobie takiej ilości ludzi. Święconka to krótkie spotkanie, na które wybierają się nie tylko gorliwi katolicy. Dlatego w tym dniu, w kościołach jest "ludzi jak mrówków".
Z tego powodu od niedawna przyjął sie u nas zwyczaj, by zostawiać koszyczki przed ołtarzem, a nadmiar "ludzisków" wylewa sie na zewnątrz.
Nie wiedziałam o tym, ponieważ na święconce w tym roku pojawiłam się po raz pierwszy od ohoho i to tylko na prośbę Mamy, która była za słaba na te zawody.
Niemniej, dość szybko połapałam sie w nowych zwyczajach (chwila obserwacji katolików), zrobiłam w pamięci zdjęcie koszyczka (z tym czerwonym jajkiem i hiacyntem jest mój) i wyszłam przed kościół, co by innym miejsce zrobić.
Stoję sobie, przypominam piekielne historie i zastanawiam się czy nikt mi nie gwizdnie haftowanej serwetki (niepotrzebny strach, wszystko było na miejscu :) ), gdy z zamyslenia wyrywa mnie nastepujący dialog:
Matka: Co ty tu robisz, gdzie masz koszyk!?
(na oko jedenastoletni) Syn: No, zostawiłem, jak wszyscy i wyszedłem.
Matka: Ale z ciebie cymbał. Skąd ja teraz będę wiedzieć, który jest nasz!?
Syn: Ale mamo...
Matka: Zamknij się gówniarzu, tobie powierzyć jakieś zadanie, wszystko spieprzysz!
Syn: Ale tam nie było miejsca, mamo...
Matka: Gó*no mnie to obchodzi, miałeś pilnować koszyka, matole.
I warczała na niego w ten deseń jeszcze ładną chwilę. Młody bezgłośnie się popłakał (łzy mu ciekły po policzkach). Nie moje dziecko i nie moja sprawa, nie chciałam się wtrącać, tym bardziej, że w kościele byłam na gapę, aczkolwiek słuchać tego było ciężko (sama prawie sie poryczałam, patrząc na to biedne dziecko), więc powiedziałam dość głośno do znajomego obok:
Ja: Boże Święty, nie chce się staremu księdzu jeździć po wioskach, ludzie tu sie gnieżdżą. Zamiast pogonić wikarego to robi z nas sardynki i ludzie się denerwują. Kwasy się robią na Święta, a to chyba nie o to chodzi, żeby się teraz kłócić? Nie po to Jezus za nas na krzyżu umierał. I w ogóle, jak ja teraz swój koszyk znajdę? Ale weź tu się proboszczowi postaw...
Znajomy: Prawda.
Baba przerwała tyradę, mimochodem spojrzała na mnie, potem na synka, spuściła głowę i zamilkła. Tyle dobrego. A tak naprawdę, to by takich rodziców należało na kupie gnoju wywozić. Biedny chłopczyk.
Wielkanoc
Ocena:
32
(120)
Komentarze