Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#81956

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zacząłem ostatnio pracę kuriera. Robota jak każda inna, w końcu - trzeba się jakoś utrzymywać. Ile piekielności się przez ten miesiąc namnożyło, nie policzę.

Na dzień dobry godziny pracy. Na magazynie mamy być od szóstej rano, potem sortowanie paczek i wyjazd w rejon. Samo to nie jest piekielne, ale będzie ważne w dalszej części historii.

Dostałem jako swój rejon dwie gminy (typowo wiejskie, więc odległość od domu do domu to często +/- 10 kilometrów. Wiadomym jest, że bez sprawnego auta nie ma szans obsłużyć sensownej ilości paczek. Po trzech dniach "próbnych" dostałem własne auto i hajda - w teren. Stary, wysłużony Fiat Seicento. Złom jakich mało, ale "ja nie pojadę"?

Generalnie po godzinie stałem w uliczce na wsi i dzwoniłem do szefa, że auto zgasło w trakcie jazdy i nie odpala. Podjechał drugi kierowca, wziął część paczek, a ja miałem czekać. Po czterech godzinach ktoś zgarnął mnie z tego pola. Rozwiozłem ile zdążyłem i o dwudziestej byłem w domu.

Dwa dni później ta sama historia. Tym razem czas oczekiwania żeby ktoś po mnie podjechał - trzy i pół godziny w samochodzie z uszkodzonym oknem od strony kierowcy (nie dało się go domknąć, pokrętło się zacięło). Tym razem zdenerwowałem się i o szesnastej po prostu zjechałem na bazę.

Przy okazji zapytali, gdzie stoi to uszkodzone seicento, bo jeszcze go nie zgarnęli.

No ale dobra. Wspominałem o przychodzeniu na szóstą. Generalnie plan jest taki, że jeździsz aż wyjeździsz - do ostatniej paczki. Planowo dostarczasz siedem paczek na godzinę. Ja akurat nie mogę narzekać (tylko dwie gminy, więc średnio mam około trzydziestu do pięćdziesięciu stopów) ale co ma powiedzieć kurier, który tych paczek dostanie siedemdziesiąt? Zazwyczaj kończymy wtedy pracę koło dwudziestej. Bo pomiędzy ósmą a dziewiątą uda się zakończyć sortowanie, zapakować i wyjechać w teren. Można więc śmiało powiedzieć - jesteśmy przemęczeni.

Klienci. Wiele razy słyszałem, jaki to kurier zły i niedobry, bo zostawił awizo i pojechał. Ale po miesiącu tej pracy się nie dziwię. Pięć prób dodzwonienia się, brak numeru budynku na posesji, GPS takich dziur po prostu nie widzi - a jak się znajdzie, klienta nie ma w domu. Pamiętam, że przez taką sytuację straciłem godzinę żeby dostarczyć trzy paczki. Odebrano w końcu tylko jedną. Bo nie ma głupiego numeru na budynku, a telefonu żeby poprowadzić nikt nie raczy odebrać. Po prostu bieda piszczy w kraju, bo nikogo nie stać na tabliczkę z adresem żeby przyłomotać choćby do bramy. Do tego po posesji biegają psy, nie ma skrzynki pocztowej (bo mniejszą, luźno opakowaną przesyłkę dałoby się do takowej włożyć) ani dzwonka. A potem płacz - bo kurier nie dostarczył. Ale że próbował dodzwonić się żeby ktoś po paczkę ruszył się domu, to nie łaska sobie przypomnieć.

Moja ulubiona sytuacja, z dzisiaj. Na moim rejonie jest niewielka miejscowość, ot - kilka budynków, kościół, kilka sklepów i ze dwie fabryki. Można by rzec - miasteczko. Podjeżdżam pod wskazany adres z numerem 10. A tam kamienica. Dzwonię do klientki, bo przecież nie będę pukał od mieszkania do mieszkania. Po sześciu połączeniach dałem sobie spokój (taka ciekawostka - mężczyźni, jeśli już odbierają to zazwyczaj w trakcie pierwszego połączenia a kobiety dopiero przy drugim. Magia trzymania telefonu w kieszeni, nie w torebce). Pytam sąsiada, czy mieszka tu konkretna osoba, do której zaadresowana jest paczka. Udało się ustalić że owszem, mieszka, ale jest w pracy. A awiza nie ma jak zostawić bo wejście do kamienicy jest z tyłu, ogrodzone - i latają tam luzem psy.

Na szczęście w biurze powiedzieli, że jak wyślę na podany numer SMS'a, to będzie się to liczyło jak awizo.

No i mój rekord. Ostatnio w terenie zepsuło się auto. Rozrusznik padł i wysłużony transporter nie chciał po prostu odpalić. Szef przyjechał w miarę szybko (trochę ponad godzinkę, co akurat zrozumiałe, bo byłem kawał drogi od bazy), przepakowaliśmy paczki, a on zaczął mocować się z gruchotem. Pominę już fakt, że w aucie które dostałem nie działał prędkościomierz.

Następnego dnia szef mówi mi, że ten transporter ma kopnięty jakiś kabel (tu pokazał mi który, zaizolowany taśmą) i że jak nie będzie chciał odpalić to nim pokręcić i powinien zaskoczyć. Solidnie już rozbawiony skwitowałem to krótkim "ok". Generalnie w ciągu dnia dwa razy to auto musiałem tak odpalać.

No i nadszedł piątek trzynastego. Nauczony doświadczeniem, zanim się zapakowałem, spróbowałem odpalić leciwego transportera. No i żopa. Szef zaczął mieszkać pod maską i po chwili stwierdził - dzisiaj jedzie pan Seicento. Dodam, że tym samym, które zepsuło się za pierwszym razem. Dzisiaj Seicento zepsuło się pod koniec mojej pracy, taka sama awaria jak ostatnim razem - ale udało się odpalić na popych. A w poniedziałek mam chyba wolne, bo - po prostu - nie ma czym jeździć.

Serio, lubię tę pracę. Naprawdę dobrze czuję się w terenie i nie mam problemu zostać czasami dłużej, żeby zrobić jakiś duży odbiór. Ale przez te ciągłe awarie poważnie szukam czegoś innego.

kurierzy

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (163)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…